Gubernator wściekł się i zażądał: zawlec pismaka do naszego sądu i przyłożyć mu za szkalowanie władzy. Poszło jednak nie tak jak miało być, a konflikt sprzed niemal 300 lat zadziałał niczym drożdże dosypane do warzonego właśnie trunku. Protagoniści zażartego sporu nie zdawali sobie z tego sprawy, ale jego nieoczekiwane rozwiązanie stało się kamieniem milowym na drodze Zachodu do praworządności, wolności prasy i swobody wypowiedzi.
1 czerwca 1731 roku zmarło się było królewskiemu gubernatorowi Nowego Jorku. Był nim John Montgomerie. Administrował tylko kilka lat, ale zdążył nadać miastu statut obowiązujący przez następne sto lat, za jego kadencji port nowojorski wyprzedził Boston i Filadelfię pod względem wielkości eksportu.
Zgodnie ze zwyczajem, na czas do przybycia zza oceanu królewskiego nominata, obowiązki gubernatora przejął przewodniczący Rady Gubernatorskiej, urodzony w kolonii potomek holenderskich założycieli Nowego Amsterdamu – Rip Van Dam. Zarządzał miastem przez 13 miesięcy. Przez ten czas zdołał zmieszać z błotem uchwalone przez brytyjski parlament „prawo melasy” nakładające 6-pensowy podatek na każdy galon melasy sprowadzony spoza brytyjskich kolonii. Podatek był destrukcyjny, bo w przeliczeniu wynosiłby dzisiaj 4 funty. Van Dam wspierał jak tylko mógł instytucje liberalne. Nie było to w smak nowemu gubernatorowi, który w 1732 roku dotarł wreszcie z Anglii.
William Cosby zapisał się w historii jako rojalistyczny despota. Gdy tylko rozejrzał się po gospodarstwie, w retorsji za polityczny liberalizm i działania niezgodne z interesem Korony, zażądał od Van Dama zwrotu połowy wynagrodzenia pobranego za pełnienie obowiązków tymczasowego zarządcy miasta i okolic. W odpowiedzi Rip Van Dam przypomniał publicznie Cosby’emu, że on też otrzymywał jeszcze sowitszą pensję już od chwili odebrania nominacji w Londynie, więc Van Dam odda swoją połowę, jeśli Cosby uczyni to samo.
Gubernator nie puścił tego płazem i wytoczył swemu przeciwnikowi sprawę sądową przed tzw. Sądem Słuszności (Court of Chancery), w którym orzekali sędziowie, nie obowiązywało prawo precedensowe, nie było ławy przysięgłych, a orzeczenia były wydawane na podstawie poczucia sprawiedliwości i zdrowego rozsądku. Koloniści nie znosili tej instytucji, uważając nie bez racji, że przypisana jej z definicji elastyczność rozumowania sędziów niszczy jakąkolwiek przewidywalność.
Rip Van Dam przegrał sprawę stosunkiem głosów 1 do 2. Jego racje podzielił jedynie pierwszy prezes sądu Lewis Morris, jeden z przywódców opozycyjnej wobec rojalistów Partii Ludowej (Popular Party). Jej czołowym działaczem był również Van Dam, więc pierwszemu prezesowi trudno byłoby odeprzeć zarzuty stronniczości. Tak czy owak, za nadmierne cwaniactwo polegające na tłumaczeniu swego stanowiska w pamfletach zamiast w prywatnych listach do gubernatora, a więc za bezczelny brak zrozumienia dla woli władzy, Lewis Morris wyleciał wkrótce z sądu, zaś Popular Party zaczęła się zastanawiać, jak pozyskać dla siebie więcej nowojorczyków i jak najskuteczniej upowszechnić wiedzę o wredności gubernatora.
Nowy Jork był wówczas 10-tysięcznym miastem z jednym tylko dziennikiem, lecz „The New York Gazette” wspierała gubernatora Cosby’ego. „Ludowcy” umyślili więc swoje własne przedsięwzięcie prasowe. Łatwe to nie było. Jeśli nie liczyć wydawcy Gazette Williama Bradforda, prekursora sztuki drukarskiej w mieście, jedyną osobą w Nowym Jorku ze znajomością tajników druku był imigrant z Niemiec John Peter Zenger, który jakieś dziesięć lat wcześniej został naturalizowany, otrzymał prawa obywatelskie, a wkrótce potem otworzył drukarnię. Wiedzę i doświadczenie zawodowe nabył pracując u Bradforda.
Pierwszy numer nowej gazety z Zengerem jako wydawcą ukazał się 5 listopada 1733 roku. „The New York Weekly Journal” stał się od razu nieformalnym organem Popular Party, a jej prominentni działacze systematycznie zamieszczali na czołówkach dziennika niepodpisywane artykuły skierowane przeciw Williamowi Cosby’emu i prowadzonej przez niego polityce. Padały – słuszne zresztą – zarzuty o bezprawne grabienie ziemi, przekręty wyborcze, korupcję, sprzyjanie Francuzom. Na łamach Journal Cosby wypadał był nie dużo mądrzej od pierwszego lepszego idioty.
Gubernator zrazu zżymał się tylko i cierpiał, lecz powstrzymywał się niedługo. Po niedawnym zdymisjonowaniu prezesa Lewisa Morrisa umieścił na uwolnionym teraz sądowym stolcu swojego człowieka Jamesa DeLanceya i to po niego posłał. Od prezesa sądu najwyższego zażądał oskarżenia wrogiej mu gazety o złamanie prawa o „wywrotowych oszczerstwach” (seditious libel). Prawo to stanowiło, że publikowanie materiałów wywołujących uczucia pogardy dla rządu jest przestępstwem, a w ówczesnym prawie precedensowym nie liczyło się, że publikacje zawierały prawdę. Według obowiązującej wtedy doktryny, paszkwile, oszczerstwa, potwarze, czy jak jeszcze nazwać czepianie się władzy, powodowały animozje i zakłócały pokój społeczny, który stał daleko wyżej nad prawdą.
Sędzia DeLancey wykonał polecenie i wytoczył sprawę, jednak wielka ława przysięgłych odmówiła oskarżenia. Również druga próba spaliła na panewce – ławnicy znowu uznali, że powód nie ma racji. W urobieniu atmosfery pomogła żona Zengera Anna, która wyręczając gnijącego w więzieniu męża demaskowała na łamach Journal machinacje i konszachty sądowe władzy.
W tej sytuacji gubernator Cosby postanowił użyć siły połączonej z perswazją materialną. Nakazał publiczne spalenie kilku wydań „The New York Weekly Journal” i zaoferował jednocześnie 50 funtów (co najmniej tyle co 7 300 dzisiejszych) nagrody za ujawnienie nazwisk autorów znęcających się nad nim i jego urzędem. Autorów nie poznał, więc wtrącił do więzienia drukarza Johna Petera Zengera. Ten również odmówił wskazania „paszkwilantów”, którzy zawdzięczali jego milczenie także temu, że w poglądach był jednym z nich.
Zenger nie zaprzeczał, że drukował artykuły niezwykle krytyczne wobec władzy, więc wziąwszy pod uwagę prawo o seditious libel, przyszły werdykt skazujący zdawał się oczywisty, zwłaszcza że sędzia nie udawał nadmiernej bezstronności. Podkreślając, że są towarzyszami partyjnymi podsądnego, zabronił stawania dwóm prawnikom mających bronić Zengera. Powstał kilkumiesięczny impas zakończony zatrudnieniem w roli adwokata doświadczonego karnisty z Filadelfii. Był nim Andrew Hamilton uznawany za najlepszego wówczas prawnika w koloniach. Nic go nie łączy z przyszłym prezydentem USA Alexandrem Hamiltonem, ale uznawać może z zaświatów za wielkie osobiste dokonanie, że w związku ze sprawą niepokornego poligrafa, amerykańscy luminarze prawa nie śmią go mylić ze słynnym imiennikiem.
Sąd zebrał się latem 1735 roku. Obrona podkreślała prawo wyrażania własnego zdania i rozbudzała w przysięgłych przekonanie, że mają obowiązek stanąć po stronie wolności. Andrew Hamilton grzmiał, że – Władzę porównać można trafnie do wielkiej rzeki. Jeśli jej wody utrzymują się między brzegami, wygląda pięknie i jest zarazem pożyteczna. Lecz jeśli wystąpi z brzegów, nabiera impetu nie do powstrzymania, wtedy spycha wszystko co na jej drodze, przynosi zniszczenie i pustkę, gdzie tylko dotrze. Jeśli zatem taka właśnie jest natura władzy, czyńmy naszą powinność i tak jak mądrzy ludzie ceniący wolność, dbajmy o nią jak najlepiej umiemy i wspierajmy wolność ze wszystkich sił. Wolność, która jest jedynym szańcem chroniącym przed bezprawną siłą poświęcającą przez wieki krew najlepszych ludzi, aby tylko zaspokajać swoje dzikie żądze i ambicje bez granic.
Oskarżenie podtrzymywało, że w przepisach o seditious libel nie ma znaczenia, czy oskarżony rozpowszechniał prawdę, bowiem akt wywrotowej agitacji przeciw władzy jest przestępstwem niezależnie od prawdziwości, czy fałszywości przedstawianych zarzutów.
Jednak, pomimo że doborem sędziów zajął się osobiście sam gubernator Cosby, to narada przysięgłych trwała zaledwie 10 minut, a werdykt brzmiał – niewinny.
Sprawa Zengera miała kluczowe znaczenie dla przemiany mieszkańców kolonii w obywateli. Rosnące poczucie podmiotowości wzmacniało sprzeciwy wywoływane konfliktem ekonomicznym z władzą kolonialną pilnującą interesu metropolii. Wkrótce wybuchła rewolucja amerykańska, kolonie ogłosiły niepodległość, byli poddani uchwalili konstytucję – akt dla Amerykanów święty, ale podlegający ewolucji.
Uchwalona już w grudniu 1791 roku pierwsza poprawka do Konstytucji USA mówi, że „Kongres nie ustanowi ustaw wprowadzających religię lub zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych; ani ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy, lub naruszających prawo do pokojowych zgromadzeń i wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd.”
W Stanach wiedzą, że zawdzięczają te wiekopomne zakazy drukarzowi Zengerowi, który nie schylił głowy przed opresyjną władzą sprawowaną wbrew dobremu interesowi i przyszłości ogółu.
[Od red. Monitora: W 1738 roku w Londynie J. Wilford wydał stenogram rozprawy przeciwko Johnowi Peterowi Zengerowi pt. „The Tryal of John Peter Zenger of New-York, Printer„}