Piotr Rachtan: Chcieli służyć społeczeństwu. O książce Wiktora J. Mikusińskiego „Bunt milicjantów” i nie tylko

5
(1)

Zasłużone Stowarzyszenie Wolnego Słowa, integrujące od lat działaczy niezależnego ruchu związkowego i opozycyjnego z przed 1989 roku, wydało unikalną książkę, poświęconą mało dotąd zbadanej, a na pewno praktycznie nieznanej dzisiejszej publiczności, związkowej inicjatywie funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej z roku 1981: Wiktora J. Mikusińskiego „Bunt milicjantów. Ruch reformatorsko-związkowy funkcjonariuszy Milicji Miejskiej i Milicji Obywatelskiej w garnizonie stołecznym w latach 1918-1919, 1980-1981 i 1989-1990”.

Zapomniane są dziś próby tworzenia związku zawodowego służb, wyspecjalizowanych w ochronie porządku publicznego w okresie tworzenia się państwowości, w latach 1918-1919. Wiktor Mikusiński przypomina, że był to czas, gdy syndykalizm w Milicji Miejskiej, a potem – Policji Komunalnej był traktowany podejrzliwie, gdyż ówczesne państwowe władze obawiały się wpływów bolszewickich. Wiktor Mikusiński przytacza relacje prasowe oraz rozkazy i akty prawne, które ukazują zadziwiającą analogię z rozwojem wydarzeń w 1981 roku.

W dzisiejszej świadomości społecznej milicyjny mundur z okresu schyłkowego PRL kojarzy się wyłącznie, także za sprawą rekonstrukcyjnych spektakli wyłącznie z brutalnymi rozprawami ZOM-itów z pokojowymi manifestantami w rocznice uchwalenia Konstytucji 3 maja lub podpisania porozumienia gdańskiego (31 sierpnia 1981). Utrwaliło się określenie, że MO to bijące serce Partii. Tymczasem ówczesną służbę milicyjną trawiły problemy podobne do tych, jakimi żyła reszta społeczeństwa. Zjawisko to ujawniło się w 1980 roku wraz z pękającą strukturą władzy.

Odwołam się tu do wywiadu, który przeprowadziłem w trakcie I Zjazdu NSZZ „Solidarność” z członkami Ogólnopolskiego Komitetu Założycielskiego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, który reprezentowali Zdzisław Kledzik (kapitan rezerwy, wykładowca kryminalistyki w Szkole Podoficerskiej w Warszawie, 25 lat pracy w MO). Zbigniew Żmudziak (plutonowy, były dzielnicowy IV Komisariatu w Lublinie, 4 lata pracy w milicji), Tadeusz Bartczak (sierżant, kierowca radiowozu w rozwiązanym batalionie pogotowia MO w Warszawie) i Ireneusz Sierański (sierżant w batalionie pogotowia MO w Warszawie, przewodniczący OKZ).  (Tygodnik Solidarność nr 28, „Chcemy służyć społeczeństwu”)

– Co to znaczy być milicjantem w PRL, a zwłaszcza – proletariuszem milicji? Często słyszy się, że milicjanci są uprzywilejowani, czy to prawda?

Zbigniew Żmudziak: Powiem krótko i konkretnie: uprzywilejowana jest góra, dół – nie.

Tadeusz Bartczak: My. podoficerowie w Komendzie Stołecznej. byliśmy szarą masą do wykonywania czarnej, a nieraz i brudnej roboty, za która oni zbierali oklaski.

– Kto to są „oni”?

T. B. Jedna z gazet opublikowała artykuł „Bogowie drugiej Polski”. Jest wśród nich i nasz generał – człowiek, który kupował ziemie po 25 groszy za metr.

– Od jakiego stopnia zaczynają się „oni”?

J. S.: To zależy od człowieka, np. zastępca komendanta stołecznego brał nas od początku w obronę. nie chciał dopuścić do masowych zwolnień i jako pierwszy poleciał na bruk.

– Czy SB zbliża się do ,,onych”?

Ireneusz Sierański.: Obowiązujące ich przepisy są te same, co dla nas – w milicji, a różnice płacowe sięgają 2 tysięcy złotych: chyba z powodu jeszcze większej dyspozycyjności. Mity o milicji wzięły się chyba stąd, że na zewnątrz nie przedstawiało się nic prawdziwego. O milicji można było mówić albo dobrze, albo wcale.

– Skąd więc wzięły się rozdźwięki między wami a SB?

1. S.: Oni też noszą nasz mundur 1 jeżeli w nim wykonywali swoje zadania, to wszystko szło na nasz karb. Na naszych zebraniach już od dawna żądaliśmy rozgraniczenia obu służb.

– Czy w Bydgoszczy udało się wam to rozgraniczenie?

I. S.: Można do milicji mieć pretensje, że nie zabezpieczyła dostatecznie otoczenia, tak, by ta druga służba nie mogła w ten sposób postąpić. Pan Rulewski mówił potem, że milicjanci nie zrobili nic takiego, za co można by ich karać.

Z.Ż.: Jesteśmy synami robotników, chłopów i inteligencji pracującej. Tacy sami jak reszta społeczeństwa i chodzi nam o to, żeby milicja wykonywała tylko te obowiązki, do których jest powołana: to znaczy do ochrony ładu, porządku i bezpieczeństwa publicznego, a nie do wykonywania zadań wygodnych dla pewnych osób.

– Jakie to zadania?

Zdzisław Kledzik.: Takie, jak w 1956, 68, 70 czy 1976 roku, kiedy zamiast rozwiązywać przyczyny warunkujące akcje i rozruchy, sięgnięto po naszą broń. A przecież interes społeczny jest też naszym interesem.

Napięcia między milicyjnymi masami a onymi doprowadziły do powstania zorganizowanego ruchu związkowego. Wiktor Mikusiński pisze we wstępie, że

„ruch związkowy funkcjonariuszy zapoczątkowany w maju 1981 roku. Był […] wyjątkowym zjawiskiem zarówno w PRL, jak i w pozostałych krajach socjalistycznych. Po raz pierwszy sami funkcjonariusze przełamywali zasady rządzące aparatem represji w autorytarnym państwie, w którym rządzący byli jednocześnie władzą polityczną, gospodarczą i ideologiczną, podtrzymywaną siłą przez aparat represji. Ruch ten był wyrazem protestu części funkcjonariuszy przeciwko: pogarszającym się warunkom służby i coraz gorszej sytuacji materialnej funkcjonariuszy; nieodpowiedniemu w stosunku do potrzeb funkcjonowaniu organów ścigania; systemowemu naruszaniu zasad praworządności, a także wyrazem obawy, że przeciwko społeczeństwu znów zostanie użyta siła, w czym nie chcieli już więcej uczestniczyć. Był to także protest przeciwko atakom Solidarności na ich środowisko, groźbom pozbawienia ich dotychczasowych przywilejów i obciążaniu milicjantów winą za wszystkie nieprawości ustrojowe.

Garnizon stołeczny MO był wówczas największy i najważniejszy w kraju. Bliskość najwyższych władz partyjnych i państwowych powodowała, że to co działo się w warszawskim środowisku resortowym, a szczególnie w milicyjnym, było inspiracją dla funkcjonariuszy innych garnizonów bądź też sygnałem, że określone zachowania są dozwolone lub zakazane. Z tego powodu działania podjęte przez warszawskie środowisko milicyjne wywoływały największe poparcie i funkcjonariuszy MO w całym kraju, mimo że często inicjatywy te wcześniej powstały w innych garnizonach. Tak było z milicyjnym ruchem związkowym.”

Działania represyjne (zwolnienie ok. 500 funkcjonariuszy, przede wszystkim organizatorów i najaktywniejszych działaczy) praktycznie unicestwiły ruch związkowy milicjantów.

Wrócę jeszcze do rozmowy opublikowanej w Tygodniku Solidarność:

Z.Ż.: Usiłują za wszelką cenę stłumić nasz ruch.

– A czego się boją?

Z. K.: – Chyba najbardziej tego postulatu, który mówi, że w konfliktach społecznych my, funkcjonariusze, nie możemy być argumentem. Rozwiązanie tych konfliktów jest bowiem możliwe tylko przez dialog. Druga sprawa: jako Związek chcemy być niezależni, a więc niezależni i od administracji resortowej: chcemy być samorządni, czyli sami formułować zasady działania naszego Związku; nie uchylamy się też od współpracy z innymi związkami. Chcemy mieć wpływ na niektóre aspekty działania resortu, np. na politykę inwestycyjną czy na gospodarkę finansową. Chcemy przejąć kontrolę nad kasami zapomogowo-pożyczkowymi, z których dotychczas tylko ci lepsi dostawali większe niż zwykli funkcjonariusze pożyczki. Nas interesuje, żeby prawo było jedno dla wszystkich, żeby żaden funkcjonariusz, kiedy zatrzyma pijanego dostojnika, nie bał się wyrzucenia z pracy. Wreszcie – jesteśmy za socjalizmem, ale nie centralistycznym, tylko samorządowym. W świetle powyższego nie można nas uważać za elementy antysocjalistyczne.

Władze uważały jednak inaczej. Po 13 grudnia internowano wielu działaczy – moich rozmówców także; część z nich udała się na emigrację. Autor książki „Bunt milicjantów”, Wiktor J. Mikusiński, był jednym z najdłużej internowanych – do grudnia 1982 roku. Dziś trzeźwo ocenia rolę i znaczenie próby założenia związku zawodowego funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej:

„Milicyjny ruch związkowy był nie tylko ruchem broniącym interesów społeczno-ekonomicznych tej grupy, wykraczał bowiem poza syndykalizm, domagając się demokratyzacji i praworządności państwa. Nie był jednak jednolity: ujawniały się w nim różne postawy i, podobnie jak Solidarność, łączył zwolenników skrajnych poglądów. Jego pojawienie się i zgłaszane postulaty świadczyły o tym, że środowisko funkcjonariuszy MO podlegało takim samym procesom społecznym jak reszta społeczeństwa i już nie chciało być „zbrojnym ramieniem Partii”, lecz służbą publiczną. Można więc uznać, że milicyjny ruch związkowy w 1981 roku mieścił się w wielkim nurcie przemian symbolizowanych przez Solidarność i powtórzyć za Jadwiga Staniszkis, że podobnie jak Solidarność, był ,,samoograniczającą się rewolucją”, bowiem zdecydowana większość funkcjonariuszy nie była nastawiona radykalnie. W 1981 roku milicyjny ruch związkowy został bezwzględnie stłumiony. Jego organizatorzy byli represjonowani, a zwolennicy zastraszeni. Zlikwidowano najbardziej buntowniczą jednostkę – Batalion Patrolowy KSMO.

Ruch reformatorsko-związkowy funkcjonariuszy MO w 1981 roku nie miał żadnego znaczenia politycznego, nie miał oddźwięku społecznego, a w NSZZ „Solidarność” bardzo umiarkowany. Stanowił co prawda pewne zagrożenie dla planów władz resortu spraw wewnętrznych, ale nie tak duże, jak to sobie wyobrażali milicyjni działacze związkowi. Na pewno nie opóźnił przygotowań do stanu wojennego, raczej przysporzył jego organizatorom nieco niepokojów przez okres kilku tygodni. Nie wpłynął znacząco na środowisko milicjantów, ale… ziarno zostało zasiane. Po ośmiu latach idea związku została przypomniana.

W 1989 roku sytuacja społeczno-polityczna była zupełnie inna. Środowisko funkcjonariuszy MO miało już tradycję związkową, do której można było nawiązać.”

Tradycja związkowa, którą starannie dokumentuje Wiktor Mikusiński, to ujawnione wtedy – przynajmniej wśród działaczy milicyjnego związku – poczucie więzi ze społeczeństwem, które pchnęło ich w stronę współpracy najpierw z jawną, później – z podziemną Solidarnością, po przemianach ustrojowych z czasem zaczęła tracić na znaczeniu, a nawet – zanikać. Z brutalną ostrością ujawniła się ta tendencja po 2015 roku w komisariatach nie tylko garnizonu dolnośląskiego, na ulicach Warszawy i innych miast, pod pomnikami kojarzonymi z osobą Jarosława Kaczyńskiego, ale nawet w salach sądowych, gdzie upadały idiotyczne oskarżenia formułowane przez funkcjonariuszy. Tak oto od kilku lat policja Rzeczpospolitej zaczęła się przekształcać ponownie w bijące serce partii. Niestety, policyjni związkowcy okazali się odporni na katastrofę wizerunkową całej formacji. Przewodniczący związku zawodowego policjantów, gdy pojawia się kolejny kryzys wywołany brutalnością czy nieudolnością funkcjonariuszy nie występuje w obronie etosu tej służby, lecz wykorzystuje moment do zgłoszenia nowych roszczeń płacowych i socjalnych. Są one adresowane do swoich, nie do onych, bo policjanci – także związkowcy – najwyraźniej sami się stali onymi.

Tak będzie pewnie do czasu, aż pojawi się jakaś związkowa alternatywa.

Piotr Rachtan

_______________________________

Wiktor J. Mikusiński, „Bunt milicjantów. Ruch reformatorsko-związkowy funkcjonariuszy Milicji Miejskiej i Milicji Obywatelskiej w garnizonie stołecznym w latach 1918-1919, 1980-1981 i 1989-1990″ Stowarzyszenie Wolnego Słowa, Warszawa, 2022

Print Friendly, PDF & Email

How useful was this post?

Click on a star to rate it!

Average rating 5 / 5. Vote count: 1

No votes so far! Be the first to rate this post.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

wp-puzzle.com logo

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Marek

Trudno porównywać milicje z policją. Tę ostatnią kreuje przecież demokratycznie wybrany rząd, bez względu na to czy się zgadzamy z jego polityką czy nie. Dlatego zakończenie tej recenzji jest kompletnie nieuprawnione.