Na św. Mikołaja tylko pozornie niewiele się działo. A jednak! W tym dniu premier Szydło spotkała się ze swoim odpowiednikiem z Albanii. Być może było to szukanie kandydata do Międzymorza w nowym kształcie, tym razem z przechyłem ku Adriatykowi, bo to stare, od Bałtyku do Morza Czarnego, już wyparowało. Na drugi dzień oboje premierzy wylecieli – premier Albanii do Tirany, a nasz – ze stanowiska.
Tego też 6 grudnia pani Mazurek, rzecznik partii rządzącej, podczas wypytywania jej o możliwe zmiany w rządzie, ni stąd ni zowąd zadeklarowała, że jest – cytuję – „żołnierzem PiS”. Dziś już wiadomo, że to właśnie wtedy pani rzecznik udzieliła mediom – całkiem rzetelnej, choć nie dla wszystkich czytelnej – informacji, kto ma nazajutrz zostać nowym premierem. Skoro przecież mowa o żołnierzach, wiadomo, że z oddali wieków zawsze kłania się bitna Sparta i jej dzielne wojsko – taki oddział spartańskiej piechoty zwał się μόρα. Jak się toto czyta? Mora, po prostu Mora…
Beata Szydło straciła swoje stanowisko w 638 dniu konsekwentnego odmawiania publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego. I chociaż kolejne dni idą już na konto następcy, data upadku pani premier przywołuje – gdyby tak szukać literackich obrazów – raczej pełną skandali książkę Witkacego „622 upadki Bunga” niż apokaliptyczną liczbę 666 z Księgi Objawienia, w której niemało, oprócz niebiańskich wizji, rozmaitych plag i ludzkich upadków.
Odezwała się – mocno krytycznym głosem – Komisja Wenecka, i to dokładnie w tym samym dniu, kiedy sejm uchwalał ustawy o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Dziw tylko bierze, że Polska Fundacja Narodowa nie okleiła okolic miejsca obrad komisji tudzież hotelu, gdzie mieszkali jej członkowie, swoimi plakatami o fatalnej kondycji naszego sądownictwa. Po takim uświadomieniu przez bijący w oczy graficzny przekaz wzmocniony hasłami zredagowanymi w doskonałej angielszczyźnie, wynik głosowania „Wenecji” byłby zapewne inny… Skutek tego zaniechania okazał się dość fatalny – prawnicza myśl posła Piotrowicza i jego otoczenia nijak nie spotkała się z uznaniem tego zagranicznego gremium.
Ponieważ jednak – na nasze wielkie szczęście! – wszystko zostanie, i to na całe lata, w rozmaitych unijnych papierach i archiwach, można mieć całkiem ugruntowaną nadzieję, że sprawa polskiego sądownictwa tak łatwo nie umrze i żadnej spektakularnej „Śmierci w Wenecji” nie będzie. Jest też ku temu inny powód – jednym z bohaterów tej noweli jest młodziutki Polak, i choć od jej powstania minęło ponad sto lat, książkowy Tadzio wcale się nie postarzał i – wciąż młody – spaceruje po Lido. Kto nie wierzy, niech sięgnie po Manna…
*Marian Sworzeń ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu – niedawno ukazała się jego nowa książka pt. „Czarna ikona – Biełomor. Kanał Białomorski. Dzieje. Ludzie. Słowa”