Po odmowie zatwierdzenia przez KRS nominacji asesorskich natychmiast wypowiedzieli się panowie Ziobro, Jaki i Błaszczak. Pierwszy zarzucił KRS działalność antyspołeczną, drugi – gnębienie młodych ludzi, a trzeci skonkludował, że „ci państwo stracili twarz”. Przed nami teraz odwołania do Sądu Najwyższego… Nie wiem, kto je złoży – minister sprawiedliwości czy sami zainteresowani – ale jest pewne, że oparcie skarg na słowach wspomnianej trójki polityków nic nie da.
Tak się dziwnie złożyło, że sprawę odwołań reguluje artykuł 44 ustawy o KRS. Kto wie, może właśnie dzięki tak symbolicznemu wywołaniu Mickiewicza można żywić nadzieję, że cała rzecz znajdzie dobry finał. Pamiętacie Państwo długotrwały spór Asesora z Rejentem w „Panu Tadeuszu” o ich myśliwskie psy? Rozstrzygnął go koniec końców Wojski – ten od grania na rogu – ogłaszając: „Wydaję wreszcie wyrok: obaście wygrali”. W tej sprawie będzie jednak inny rozjemca – nie człowiek, ale prawo. Tak więc asesorzy najpewniej dopną swego i zostaną sędziami, nie zaraz, tylko nieco później, i pod jednym warunkiem – jeśli nie będą stali w rogu i sami dopilnują, by wszystkie ich papiery grały.
„Reformy podjęte przez polski rząd miały być lekarstwem dla wymiaru sprawiedliwości. Ale to lekarstwo wygląda dużo gorzej niż sama choroba”. Te dosadne słowa nie pochodzą, jak by się mogło zdawać, z mowy sejmowej, ale z wypowiedzi wysłannika Organizacji Narodów Zjednoczonych, badającego stan rozdziału polskiego sądownictwa od wpływów władzy wykonawczej. Pół biedy, że na razie padły w Warszawie (27.X.), a nie w Genewie, gdzie w połowie przyszłego roku zbierze się Rada Praw Człowieka. Kłopot w tym, że ów delegat ONZ – Diego Garcia-Sayán, były minister sprawiedliwości Peru – przygotuje dla tejże rady materiały eksperckie, i to jego będą tam słuchać, a nie rzecznika prasowego naszego rządu. Nic nie pomogą narzekania na niezrozumienie nas przez świat, i chociaż do lata 2018 roku zostało jeszcze trochę czasu, nie ma się czym pocieszać. Jakoś to… wcale nie będzie. Chyba, że i ONZ, do którego powstania też kiedyś przyłożyliśmy rękę, przestanie nam się podobać. Nam?
Pojęcie „kasta”, którym szermuje strona rządowa w stosunku do sędziów z takim upodobaniem, jakby nigdy nie znała innego, nie świadczy wcale o znajomości historii Indii (przed tym skłoniłbym głowę), ale raczej o pozostawaniu pod urokiem „Psychologii tłumu” Le Bona. O ile bowiem poznanie dziejów państwa Hindusów wymaga dłuższych i żmudnych lektur, o tyle książkę Francuza – niespełna dwustustronicową – można przeczytać w pół dnia. Pod koniec wywodów o duszy, ideach, poglądach i wierzeniach tłumu, a także o jego przywódcach, w tym o ich metodzie powtarzania, „aż poglądy przenikną do duszy tłumu”, Le Bon stwierdził, że w razie niesłusznego oskarżenia wołałby „być sądzony przez ławę przysięgłych niż przez sędziów zawodowych”. Oto jego uzasadnienie: „Słuszna jest obawa przed rosnącą potęgą tłumu, ale groźniejsza jest potęga pewnych kast. Tłum bowiem można za pomocą odpowiednich działań przekonać, kasty zaś prawie nigdy”.
Tym, których to ostatnie zdanie szczególnie ucieszy, dedykuję mało budującą wiadomość, że rozprawę Gustawa Le Bona uważnie studiowali wszyscy bez wyjątku dyktatorzy XX-wiecznej Europy. Z tej to przyczyny dalece większym pożytkiem będzie oddanie się lekturze jego rodaka i imiennika, Flauberta. Tyle, że „Pani Bovary” nie da się przeczytać w parę godzin…
*Marian Sworzeń, ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu – niedawno ukazała się jego nowa książka pt. „Czarna ikona – Biełomor. Kanał Białomorski. Dzieje. Ludzie. Słowa”