Sprawa Romana Protasiewicza w szerszym tle ujawnia zagadnienie, czy Polska rzeczywiście chroni uchodźców politycznych.
Gdy w 1989 roku Polska odzyskiwała wolność i do władzy zaczynali dochodzić ludzie „Solidarności”, tej „mojej” prawdziwej ”Solidarności”, miałem nadzieję, że mój kraj zacznie pomagać dysydentom z ciągle jeszcze trwających dyktatur. Wszak wielu z nas otrzymywało w poprzednich latach pomoc ze strony wolnych państw Zachodu. Schronienie znalazła spora grupa solidarnościowych emigrantów. W najgorszych czasach dostawaliśmy też pomoc państw i zwykłych ludzi, choćby przez paczki żywnościowe dla Polaków, którzy z powodu prześladowań stracili pracę i środki do życia.
Niestety postawa naszego wyzwolonego państwa od początku rozczarowywała. Już w sierpniu 1996 roku wyszła na jaw tak zwana sprawa Mandugeqich, a ściślej małżeństwa Mandugeqi i Inge, uciekinierów z Chin, zatrzymanych przez polską Straż Graniczną na lotnisku Okęcie w Warszawie. Zatrzymania dokonano „na prośbę ambasady ChRL”, która domagała się ich ekstradycji do Chin. Zarzuty, jakie im stawiała strona chińska (mało wiarygodne), groziły karą śmierci, zaś międzynarodowe konwencje podpisane przez Polskę zabraniały ekstradycji przy takim zagrożeniu.
Sprawę opisywałem wówczas obszernie w Gazecie Wyborczej oraz w książce „Oczy diabłów są szare, Chiny – Zachód historia i polityka”. Polski sąd w końcu się na ekstradycję nie zgodził, ale istotne są tu pewne szczegóły. Najpierw straż graniczna, stosując się do „prośby” obcego państwa, chciała od razu, bez żadnej procedury, wsadzić zatrzymanych do samolotu do Pekinu. W czasie, gdy jeszcze toczyło się postępowanie sądowe, minister sprawiedliwości Leszek Kubicki chciał podpisywać z Chinami umowę o ekstradycji, ale z powodu gwałtownej krytyki w mediach od zamiaru odstąpił. Przy okazji wyszło na jaw, że w gronie urzędników polskiego MSZ funkcjonuje grupa żarliwych zwolenników chińskiego komunizmu.
Minęło kilka lat i wyszła na jaw kolejna dziwna praktyka. Otóż polskie władze rozpatrując sprawy politycznych uchodźców z Wietnamu, wspomagały się konsultacją z wietnamską służbą bezpieczeństwa. W czasie polemik z tą praktyką, jeden z wyższych urzędników MSWiA przyznał, że nasz kraj stosuje wręcz rasistowską selekcję przyjmując uchodźców tylko z wybranych krajów, głównie Czeczenii.
Mijały lata, egzotyczni cudzoziemcy, nie tylko imigranci, ale nawet studenci lub turyści, byli napadani i bici przez skrajnie nacjonalistyczne bojówki, które najczęściej pozostawały bezkarne. I nie był to przypadek, bo tłem było nieustanne szczucie na cudzoziemców przez skrajną prawicę.
Przyszły rządy PiS-u a wraz z nimi otwarta odmowa przyjmowania napływających do Europy z Afryki i Azji uchodźców. Idzie za tym z trudem zakamuflowana rasistowska argumentacja. Jednocześnie różne rasistowskie bojówki otrzymują niejawny status bezkarności. Niejawny, bo nikt go jawnie nie przyznał, ale niemal wszystkie wybryki uchodzą im bezkarnie.
Jeszcze całkiem niedawno premier Morawiecki obnosił się z przyjaźnią z Orbanem i Salvinim, z czego ci dwaj ostatni chętnie zaprosiliby do kompletu Putina.
No i przyszła sprawa Romana Protasiewicza porwanego w Mińsku z uprowadzonego samolotu. Polskiego samolotu (u nas zarejestrowanego). Polskie władze najpierw uniosły się oburzeniem, twierdząc, że ma on azyl polityczny w Polsce, ale zaraz wydało się, że ma azyl, ale na Litwie, bo Polska mu odmówiła. Gdyby był „naszym” azylantem, polski konsul miałby prawo do spotkania z młodym dziennikarzem.. Ale nie był…
W tym samym czasie prezydent Andrzej Duda wizytuje radośnie Erdogana, tyrana i zbrodniarza nie gorszego od Łukaszenki. Prezentuje przy tym na cały świat minę tak zadowoloną, jak przedszkolak, który zjadł mydło, choć co do Erdogana to ostatnio nie wiadomo, czyim właściwie jest sojusznikiem.
Oczywiście oburzenie polskich władz na czyn państwowego terroryzmu ze strony Łukaszenki jest słuszne i całkowicie je podzielam, ale niestety, jest niezwykle mało wiarygodne ze strony rządu, który notorycznie łamie własną konstytucję, prawo międzynarodowe, prawa człowieka, który jest od dawna antyimigrancki, antyazylacki, rasistowski, nacjonalistyczny.
Argumenty takiego rządu mało kto będzie poważnie traktował.