Wiele osób oburzyła decyzja Lewicy co do głosowania nad ratyfikacją decyzji UE w sprawie tzw. zasobów własnych. Nie próbując analizować ani oceniać znaczenia politycznego, czy też merytorycznego tego kroku (nic mi do tego jako sędziemu w stanie spoczynku), chciałbym dorzucić coś do stanu społecznej wiedzy na temat mechanizmów skłaniających partie polityczne do takiego kroku – ale wyłącznie z punktu widzenia logiki działania ordynacji wyborczej. Było się w końcu przez jedną kadencję Generalnym Komisarzem Wyborczym.
Otóż rządzi tu wszystkim właśnie owa logika wyborcza. Jeśli mamy do czynienia w ordynacją większościową i okręgami jednomandatowymi, tak jak np. w przypadku wyborów do Senatu, liderzy partyjni, apelujący do mniej więcej tego samego elektoratu, będą starali się o zawieranie koalicji przedwyborczych. Wygrać ostatecznie może jeden kandydat, więc albo już w pierwszej turze, a na pewno w drugiej, zrobią wszystko, by porozumieć się co do kandydata, który ma największe szanse w danym okręgu wyborczym. W jednym okręgu ma większe szanse kandydat jednej partii, w innym innej. Oni to wiedzą, mają to zbadane, przeliczone – idą więc razem.
Kiedy jednak mamy do czynienia z ordynacją proporcjonalną, polityka dyktuje tu zgoła odmienne kalkulacje. Jeśli partia nie jest pewna zdobycia 5 procent, może oczywiście ryzykować przegraną, ale raczej będzie się starać o przytulenie do jakiejś większej partii, byle było po drodze, i poszukiwać jakiejś formuły koalicyjnej przed wyborami. Jeśli natomiast owe 5 procent jest pewne, to w miarę szybowania oczekiwań i apetytu w górę decydować się będzie co raz mocniej na start samodzielny i sprawdzenie swojej realnej siły w trakcie wyborów – po to, by mieć lepsze atuty w budowaniu ewentualnej koalicji powyborczej (np. rządowej). Będzie zatem czyniła wszystko, aby się od spodziewanego koalicjanta powyborczego zdecydowanie odróżnić.
W okręgu jednomandatowym partie potencjalnych koalicjantów będą podkreślać wszystko to, co je łączy i zacierać różnice. W wyborach proporcjonalnych odwrotnie: po to, by uzasadnić marsz samodzielny, podkreślimy różnice, a schowamy to, co nas łączy. W imię własnej tożsamości. Trzeba więc będzie dużo mówić właśnie o niezbywalnej tożsamości.
Wybory mogą odbyć się w terminie, ale mogą być przyśpieszone. Wcześniejszy termin nie może zaskoczyć – trzeba więc zacząć różnić się już dziś. Koalicja przedwyborcza partii silniejszych, oczywiście, też jest możliwa, a nawet pan d’Hondt skłonny jest – jak wiadomo – szczególnie ją nagrodzić premią w postaci zwiększonej liczba mandatów, no tak, ale przecież przed wyborami nie możemy przyznać się naszym partnerom na ile czujemy się naprawdę silni. Musimy naprężać muskuły, odwoływać się do różnych korzystnych dla nas sondaży, by wytargować więcej i lepszych miejsc na listach w okręgach wielomandatowych. Chcemy ewentualnej koalicji powyborczej, ale niech o rozkładzie w niej sił zadecydują wybory, a nie argumenty negocjacyjne – szczególnie w przypadku partii na wstępie słabszej. Lewica wypada w sondażach lepiej niż PO, czy odwrotnie? Kto zatem ma tu większą siłę przetargową?
A teraz, uzbrojeni w rudymentarną wiedzę na temat logiki systemu wyborczego, lepiej będziemy rozumieli logikę działania liderów partyjnych. Co nie oznacza, że oni sami zawsze zachowują się racjonalnie i potrafią zawsze bezbłędnie zidentyfikować swój partyjny interes.
Jerzy Stępień
Komentarz został opublikowany na profilu FB Autora