System prawny Unii Europejskiej został ostatnio zaatakowany z dwóch stron. Najpierw uczyniła to Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, występując z pytaniem prawnym do trybunału Julii Przyłębskiej, a ostatnio premier Morawiecki, kierując tamże wniosek o stwierdzenie niekonstytucyjności Traktatów Unii Europejskiej w trzech punktach.
Premier usiłuje wyważyć drzwi dawno otwarte. Traktaty były badane przez Trybunał Konstytucyjny w roku 2006, stwierdzono ich zgodność z polską Konstytucją, co więcej: potwierdzona została wówczas teza o najwyższej pozycji Konstytucji w systemie obowiązujących w Polsce norm prawnych i przez kolejnych 16 lat nikt tego nie podważał. Jak można to zresztą podważać, skoro tak stoi w samej Konstytucji. Strzał premiera trafia więc w płot, a sprawa powinna być umorzona, by nie narażać polskiego państwa na dodatkowy szwank.
Przy innej okazji, na tle sprawy dot. Europejskiego Nakazu Aresztowania, wyjaśniono, że w przypadku stwierdzenia niezgodności z konstytucją prawa europejskiego trzeba mieć świadomość trzech wynikających z takiego faktu konsekwencji: albo podejmujemy starania o zmianę prawa europejskiego, albo zmieniamy w stosownym punkcie swoją konstytucję, albo opuszczamy Unię. Jak wiadomo wybrana została wówczas przez rządzących opcja nowelizacji konstytucji. Obecni rządzący zdają się nie dopuszczać żadnego z tych wariantów. Chcieliby – pozostając w Unii przy zachowaniu treści konstytucji i nie występując o zmianę traktatów unijnych, do czego musieliby przekonać 26 pozostałych państw – jednocześnie uwolnić się, poprzez orzeczenie Trybunału Julii Przyłębskiej, od ciążącego im bardzo prawa europejskiego kwestionującego samo istnienie wymyślonej do końca nie wiadomo przez kogo Izby Dyscyplinarnej.
Formalnie stał za tym prezydent, ale jak to było naprawdę, nie wie poza prezesem nikt. Czyli chcieliby zjeść ciastko i jednocześnie je zachować. Niestety, ktoś fatalnie doradził premierowi podpisanie tego wniosku opartego o założenie, że te trzy zakwestionowane przepisy traktatu znaczą to, co znaczą zdaniem premiera. Użyli bowiem formuły wypracowanej dawno temu przez Trybunał Konstytucyjny tzw. wyroku interpretacyjnego, który stwierdzał w pewnych przypadkach, że możliwe jest uznanie niekonstytucyjności lub konstytucyjności przepisu prawa krajowego pod warunkiem, że rozumiany będzie tak a tak – w określony sposób.
Dowcip jednak w tym, że Trybunał może nadać poprzez interpretację pewne jednoznaczne znaczenie przepisowi, ale tylko przepisowi krajowemu, od wyjaśnienia natomiast, jak należy rozumieć przepis prawa europejskiego, jest wyłącznie TSUE – i na to zgodziliśmy się, podobnie jak wszystkie inne państwa przyjmujące traktaty, bo w przeciwnym wypadku mielibyśmy szybko 27 różnych narodowych porządków prawa europejskiego, na co zgody być, oczywiście, nie może, ponieważ zasada poszanowania innych państw wymaga właśnie jednolitości w rozumieniu prawa europejskiego na takich samych zasadach w każdym państwie członkowskim.
Premier zatem chciałby, by trybunał Julii Przyłębskiej wszedł w rolę uzurpatora, sięgając po kompetencję, której nie ma i mieć nie może tak długo jak długo jesteśmy w Unii.
Jerzy Adam Stępień
Od Redakcji MK: Komentarz opublikowany został na profilu FB Autora