W 1980 otworzyłem sobie w Zakładzie Kultury Literackiej Instytutu Badań Literackich PAN pod kierunkiem profesora Stefana Żółkiewskiego przewód doktorski: „Pozacenzuralne środki reglamentacji wolnego słowa w Dwudziestoleciu Miedzywojennym”. Zajmowałem się tam (między innymi): autocenzurą, polityką redakcyjną (preferencje nadawcy), polityką inseratową (reklamy) oraz kolportażem.
1) Autocenzura – wiadomo, ze tekst (materiał drukowany, radiowy, telewizyjny) aby zostać opublikowany, musi zostać napisany (wytworzony, opublikowany). Konstatacja: oni mi tego nie puszcza (nie zamówią tego u mnie, nie dadzą zrealizować) – jest motywem powszechnym prowadzącym do zaniechania. Zaniechanie (tak w planie jednostkowym jak i społecznym) jest zjawiskiem trudnym do badanie gdyż nie pozostawia widocznych śladów. Społecznie jest jednak szkodliwe: szkodzi tak życiu społecznemu jak jałowość gleby szkodzi plonom.
2) W minionych – jakże słusznie minionych – czasach w krajach takich jak WRL, NRD czy ZSRR nie było (jak w PRL – Główny Urząd Kontroli, Prasy, Publikacji i Widowisk) żadnych instytucji cenzury prewencyjnej. Ich rolę spełniały redakcje środków masowego przekazu. Te pochodząc z partyjnego nadania czuwały, aby publikowane treści były zgodne z linią partii. Pewne opinie, tematy, osoby, oceny czy wiadomości muszą pozostać poza sferą zainteresowania danego środka masowego przekazu. Decyzja redakcji 3-go Programu PR dotycząca piosenki Kazika pokazuje, że i u nas, i teraz – to działa.
3) Inseraty. Wiadomo, że niebagatelnym źródłem dochodu środków masowego przekazu są inseraty (w tym reklamy). Przed wojną endecja atakowała redakcję pepeesowskigo „Robotnika”, że zamieszcza reklamy żydowskich przedsiębiorców, więc „chodzi na pasku międzynarodowego żydostwa”. Reklamy – to pieniądze, a kto płaci ten wymaga. Dziś obłożenie podatkiem rynku reklam może zdusić wolność mediów.
4) Kolportaż. Dziś nie ma kiosków z prasą, które miały monopol na kolportaż. Kiedy „Wiadomości Literackie” opublikowały reportaż Uniłowskiego: Dzień rekruta, to wojsko wycofało kolportaż tytułu z koszar, państwo zaś z dworców kolejowych – to „Wiadomości” musiały odszczekać. Dziś rozpowszechnianie prasy nie jest tak ważne, ale już radia (przydzielanie częstotliwości) czy telewizji (pokrycie sygnałem) – jest.
Wolność wypowiedzi (ta zagwarantowana w pierwszej poprawce do konstytucji USA: freedom of exprecion) jest niezbywalnym i jednym z najważniejszych praw człowieka. I trzeba też pamiętać, że prócz pozacenzuralnych środków istnieje cenzura represyjna. Tę wykonują sądy, a przy całkowitym upartyjnieniu prokuratury i coraz większym sadów może to być niebezpieczne. Ostrzeżeniem niechaj będzie oskarżenie prof. Prof. Engelking i Grabowskiego za ich prace naukową.
Z doktoratu nic nie wyszło (zdążyłem tylko w Regionie Mazowsze NSZZ „Solidarność” wydać broszurkę: „Zapis na cenzurę”) bo trafiłem do Białołęki, a z IBL PAN mnie wyrzucano. Do czerwca 1989 pracowałem jako pracownik fizyczny (4 kilogramowa kartka na mięso!), a po tej dacie jako dziennikarz.
W 1990 roku z okazji likwidacji GUKPPiW-u napisałem tekst „Odeszła nieopłakana”. Ale coś mi się zdaje, że nowe wraca.
Marek Karpiński
Tekst zaczerpnięty z profilu FB Autora