W początku lat siedemdziesiątych XIX wieku prasa Królestwa Polskiego przyniosła informację mrożącą krew w żyłach, że w Rosji prowadzone są próby dostosowania grażdanki (nowszej wersji cyrylicy) do języka polskiego.
Chodziło o polskich chłopów, którzy już dostali jeden prezent od cara, ziemię. Niech „Kiedy ranne wstają zorze” uczą się na pamięć z modlitewników pisanych tak, że i Rosjanin mógłby to przeczytać.
Wiadomość ujęta została w postaci ciekawostki. W przeciwnym razie wydawca dostałby grzywnę, która zmusiłaby go do zamknięcia pisma.
To się nazywa cenzura represyjna. Komuna stosowała cenzurę prewencyjną: na ul. Mysiej w Warszawie cenzurowano przed drukiem wszystko, łącznie z etykietkami na butelki wina i wódki.
PiS, jak wiadomo, ściga komunę, nie będzie się zatem opierał na jej wzorcach.
Minister Zbigniew Ziobro przedstawił natomiast coś innego: jeśli media społecznościowe zamkną czyjeś konto, to mogą się liczyć z karą w wysokości do 1,8 mln euro za jeden przypadek.
Rusyfikację polskiej wsi przerwało jedyne zbrojne wystąpienie na ziemiach polskich w czasie zaborów, które nie skończyło się całkowitą klęską: rewolucja 1905 roku.
Na wolność słowa w stylu min. Z. Ziobry nie trzeba rewolucji, wystarczą wybory.
Jakub Tau