Zapoznałem się z „planem” rządu dotyczącym organizacji masowych szczepień. Rozumiem, że to dopiero bardzo wstępne założenia, żeby nie powiedzieć – marzenia rządowe. Od czegoś trzeba zacząć.
Na pewno ktoś w resorcie zdrowia dokonał wstępnych wyliczeń. Próbuję je odtworzyć. Będziemy mieli 45 mln dawek (dla 22,5 mln obywateli). Pewnie starczy. Rząd zakłada, że uda się zorganizować 8000 punktów szczepień. Tzn. średnio każdy taki punkt musiałby zaszczepić 5625 pacjentów. Ponieważ dopuszczone będą punkty mające szczepić minimum 180 osób tygodniowo, cała akcja trwałaby nieco ponad 31 tygodni. Bardzo dobry wynik.
W całe przedsięwzięcie ma być zaangażowanych 40-50 tysięcy lekarzy i pielęgniarek. Każda z tych osób musiałaby przeciętnie wykonać 900-1100 zastrzyków, co zajęłoby jej 30-40 dni roboczych. Może się mylę, ale chyba nikt nie da rady szczepić dziennie więcej niż 30 osób (dzień w dzień przez ponad miesiąc). Na dobrą sprawę trzeba uwzględnić, że punkty szczepień nie będą jednoosobowe. Powinien tam dyżurować lekarz i pielęgniarka. Czyli taki zespół musiałby wykonać około 2000 szczepień, co zajmie już ponad 60 dni roboczych. Nadal wygląda to dobrze. Teoretycznie te wszystkie wskaźniki są do osiągnięcia. A w praktyce?
Minister Dworczyk stwierdził, że „Chcemy, żeby program szczepień nie zakłócił normalnego funkcjonowanie pracy przychodni, POZ-ów”. W świetle powyższych, optymistycznych wyliczeń, wydaje się to marzeniem nieosiągalnym. W Polsce mamy łącznie lekarzy, dentystów, pielęgniarek trochę ponad 400 tysięcy. Wyłączenie ponad 10% z nich nie może nie wpłynąć na „normalne” funkcjonowanie służby zdrowia. Można oczywiście zmobilizować lekarzy weterynarii, studentów medycyny, a nawet słynne WOT. Poza tymi ostatnimi resztę trzeba oderwać od codziennych, wykonywanych dotychczas zajęć. Nic się nie stanie?
Poza limitami ludzkimi jest jeszcze cała logistyka i zaopatrzenie w sprzęt do transportu i przechowywania szczepionek. To nigdzie nie będzie łatwe do opanowania. Właśnie pokazali w telewizji, że obsługa lotniska w Brukseli już od jakiegoś czasu ćwiczy przeładunek zamrożonych szczepionek. Ktoś u nas trenuje? Ktoś rozmawia z firmami kurierskimi? Ktoś zamówił zamrażarki? Mam nadzieję, że tak.
Bo jak nie, to znowu skończy się na kolejnym instruktorze narciarstwa (tej zimy na nartach przecież nie zarobi), spektakularnych lotach największych samolotów świata i tym podobnych cudach.
A tu nie o cuda chodzi. Tu trzeba precyzyjnie zaplanować, zorganizować i zrealizować operację o skali porównywalnej jedynie z dużymi operacjami wojennymi. Nie mamy w tym zakresie (może i na szczęście) doświadczeń. A liczba przykładów spartaczonych, znacznie prostszych przedsięwzięć, jest długa. Pozostaje zatem jedynie wiara, że tym razem się uda. Jakoś. W tym przypadku nie wahałbym się dać na mszę.
Piotr Dominiak
Felieton pochodzi z profilu Autora na FB