Dwa bratnie reżimy, węgierski i polski, zakładają wspólnie instytut badawczy. Jego zadaniem będzie monitorowanie praworządności w krajach EU. Orban z Kaczyńskim chcą w ten sposób obnażyć przed światem podwójne standardy rzekomo stosowane wobec naszych krajów. Instytut ma więc demaskować obłudę i hipokryzję Wspólnoty.
Ale nie chodzi tak bardzo o świat.
Gdyż świat wie, gdzie są Węgry i Polska w przestrzeganiu praworządności. Chodzi raczej o wyborcę – zwolennika obu reżimów. O zwykłego Polaka i Węgra. Dla Kaczyńskiego i Orbana najważniejsze jest, aby utrzymać w nim przekonanie, że my jesteśmy ok, ale się nas niesłusznie czepiają.
A jeszcze dokładniej, chodzi o to, aby złagodzić czy zrelatywizować perspektywę, w której na Węgrzech i w Polsce dokonują się zmiany ustrojowe w kierunku autorytaryzmu. To, co mówi Věra Jourová, Ursula von der Leyen czy Angela Merkel, jest dla PiS i Fidesz irytujące, ale jednak drugorzędne dla utrzymania władzy.
Instytut ma spełniać nie tylko rolę falochronu, ale stanowić będzie również źródło zadośćuczynienia za lata poniżania ze strony Unii i niezliczone oskarżenia. Przy czym polsko-węgierska inicjatywa, podobnie jak „zamach” w Smoleńsku, posiada czytelną dla mas alegorię. To metafora krzywdy. Pod nawałem oszczerstw i kpin nasza cierpliwość wyczerpała się. Dalsze nadstawianie drugiego policzka byłoby nieludzkie. Na pół żywi, opluci, okradzeni i wychudzeni, wspierając się na węgierskim ramieniu, wstajemy dzisiaj z kolan, aby dokonać odwetu na naszych wrogach.
Gdy Unia znowu będzie nas nękać niewygodnymi pytaniami, raportami, eksperckimi opiniami, oskarżać, że niszczymy praworządność i niezależność władzy sądowniczej, że prześladujemy mniejszości i pacyfikujemy wolne media, to instytut wyprodukuje kąśliwe kontrpytania, albo chociaż przypomni Niemcom o wydarzeniach w Kolonii.
Zawsze coś się znajdzie.
I wtedy zrobi się remisowo. Relatywnie. Nie jesteśmy tacy straszni – pomyśli wtedy zwykły Węgier i Polak, skoro Niemcy i Francuzi mają też swoje grzeszki. Właściwie to wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Niemal tacy sami. Tak, jak kiedyś powiedział premier Morawiecki, broniąc się przed zarzutami o antysemityzm i szmalcownictwo w polskim narodzie – w każdej nacji można znaleźć złych ludzi.
A zatem wniosek nasuwa się sam: może więc będzie lepiej, kiedy przestaną się czepiać Polski i Węgier? Bo po co, skoro podobne zarzuty można postawić też innym narodom?
Absurd, który łudzi nadzieją, że jest rzeczywistością, to podstawa silnej wiary.
Nowy instytut z pewnością spodoba się wyborcom PIS.
Dariusz Wiśniewski