Poszliśmy już nieco za daleko. Jako społeczeństwo. Całe. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy przekroczona została granica. Idziemy dalej coraz bardziej — uważając, że mimo wszystko idziemy wciąż w tym samym kierunku. A to nieprawda.
Przez media, ale i rozmowy prywatne przetacza się sznur artykułów, dyskusji, rozmów, kłótni, a nawet awantur dotyczących tzw. debaty kandydatów na prezydenta RP.
Jedni twierdzą, że nie była to debata, inni, że była, ale zaoczna, jeszcze inni usiłują wytłumaczyć słuchaczom (?!) co oznacza słowo debata itd.
Po co? Co to według dyskutujących ma dać? Pogłaskanie własnego ego? Moja racja jest mojsza? No bo tak po prawdzie – co?
Debata kandydatów na prezydenta w obecnej sytuacji społecznej była i jest bez sensu. To przeniesienie zwyczaju z czasów, kiedy studiowaliśmy gorliwie demokrację, choć nie wszyscy na wszystkie wykłady uczęszczali.
To przeniesienie zwyczaju nakładania „świątecznego” garnituru, kiedy się szło do kościoła, choć kościoła już dawno nie ma, a na jego miejscu stoi brudna obora.
„Zawsze jest debata to i u nas musi być”.
Na pewno? A po co?
Nie znam ani jednego racjonalnego argumentu za tym, by w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy odbywać coś, co udaje debatę (niezależnie od jej definicji i pojmowania).
Wystarczy popatrzeć na ludzi, którzy przychodzą na wiece obu kandydatów, by stwierdzić, że rozmowa z drugą stroną jest zwyczajnie niemożliwa.
Całe grupy społeczne wpadły już w taki amok, że nie zauważyłyby nawet gdyby w lipcu padał śnieg, o ile nie byłby to śnieg sprowadzony z nieba przez ich kandydata.
Pani rycząca (proszę wybaczyć, inaczej nie da się tego określić) bez żadnego powodu, że „nie odda ziemi Niemcom” raczej jest nieusposobiona do dyskusji o edukacji, służbie zdrowia itd. Na dodatek widać było, że ona wierzy w to co ryczy. Odradzałbym więc lekceważenie tego faktu.
Inna pani pod osiemdziesiątkę rzucająca się na współmieszkankę swojego miasta i tłumacząca policjantowi, że tamta to „stara szmata” nie podejmie dyskusji o polityce zagranicznej (lub jej braku) czy stanie finansów państwa.
Pan bezprawnie naruszający własność prywatną i grożący mieszkańcom spaleniem za to, że popierają innego kandydata to jest partner do rozmowy? O czym? (poza kodeksem karnym, rzecz jasna)
A przecież takie obrazki widzimy co dzień. Do czego tych ludzi może przekonać jakakolwiek debata?
To, co jest karygodne, to podsycanie tych nastrojów przez polityków. A jednak to robią i rzadko, zdecydowanie za rzadko spotyka się to z potępieniem.
Przywykliśmy? Oswoiliśmy się z tym?
A przecież kampania minie, będzie prezydent z bardzo ograniczonymi przez Konstytucję prerogatywami, a ludzie, którzy odkopali w sobie pokłady nienawiści zostaną. Będą mieszkać obok siebie, razem pracować w jednym zakładzie, obrabiać sąsiednie pola.
Do czego może dojść tak podzielone społeczeństwo? Niedaleko, jeśli założyć, że w ogóle będzie to marsz, a nie dreptanie po bardzo małym kółeczku o niewielkiej średnicy.
A taka jest nasza najbliższa przyszłość.
Zbydlęcenie polityków (przepraszam bydlęta za kolokwializm) przechodzi już wszelkie granice.
Jeśli europosłanka o nienachalnej urodzie i bezobjawowej inteligencji oskarża Niemcy o wtrącanie się w polskie wybory — to co to jest, jeśli nie wpychanie ludzi w sidła nienawiści?
A to tylko początek. Na reakcję ambasador USA odpowiada… kancelaria sejmu, pisząca na TT o „warknięciu pani ambasador”, po czym reflektuje się, że to nie ta ambasador, na którą wolno cokolwiek złego powiedzieć i usuwa wpis.
Obrzydliwy cynik prowadzący kampanię kandydata wzywa ambasadora Niemiec do zajęcia stanowiska, choć wie dobrze (chyba), że od ponad miesiąca nie ma w Polsce ambasadora tego kraju, bo … nie przyjęto listów uwierzytelniających, co samo w sobie jest w dyplomacji traktowane jako krok nieprzyjazny wobec państwa desygnującego.
Premier kraju, który nie ma nic lepszego do roboty jak zajmować się kampanią wyborczą i lata po kraju, przekupując kogo się da nieistniejącymi pieniędzmi i powtarzając kłamstwa o kontrkandydacie i posuwając się do chamskich odzywek niegodnych człowieka o podstawowym nawet stopniu ukulturalnienia.
Premier dwukrotnie skazany przez sąd za kłamstwa nadal jest premierem, co też stanowi nasz oryginalny wkład w kulturę polityczną świata.
Groźby pod adresem mediów wysuwane przez jakieś zero, ale i realne szykany jak po nieudanym wiecu Dudy w Wejherowie, gdzie doszło do przeszukania mieszkania jednej z protestujących pod pretekstem kradzieży. Dziwnym trafem podejrzana to aktywistka KOD.
„ … – Doszło do przepychanek, w których uczestniczka zgromadzenia zgubiła łańcuszek. Zostaliśmy o to posądzeni. Byliśmy szarpani ze wszystkich stron. Broniliśmy się. Po południu doszło do przeszukania naszego mieszkania. Przyjechało do nas dwóch funkcjonariuszy. Przeszukali samochody, mieszkanie. Po jakimś czasie nas poinformowali, że mają nakaz rewizji. O czym wcześniej nie informowali. Pokazali nam dokument policyjny, a nie prokuratorski – twierdziła Skrzypińska. „
„Oficer prasowa Komendy Powiatowej Policji w Wejherowie Anetta Potrykus powiedziała PAP, że policjanci w niedzielę otrzymali zgłoszenie o kradzieży biżuterii o wartości kilku tysięcy złotych. „
Pomijając fakt, że ciekaw byłbym złotego łańcuszka wartego kilka tysięcy złotych i odpowiedzi po kiego grzyba nosi się taką biżuterię, idąc na uliczną demonstrację, która w niczym nie przypomina balu w ambasadzie, to przecież nawet na oko widać jak grubymi nićmi jest to szyte.
A będzie jeszcze gorzej i to niedługo. Niezależnie od wyniku wyborów.
O czym więc mieliby „debatować” kandydaci i po co? Co mogłaby taka debata zmienić?
Polska jest podzielona tak głęboko, że lata miną, zanim wielu sąsiadów znowu zacznie mówić sobie „dzień dobry”.
Jeśli ktoś z „gorszego sortu” uważa, że to ważne, powinien skupić się nad rozwiązaniem dylematu – jak doprowadzić do zszycia tego poszarpanego łachmanu jakim wydaje się dziś być nasz kraj.
Jedyne co mi przychodzi do głowy, to nieprawdopodobne wręcz podobieństwo do wzajemnych stosunków w Polsce w przededniu rozbiorów. Pamiętniki z tamtych czasów pokazują społeczeństwo zantagonizowane w bardzo podobny sposób i w podobnym stopniu. Też dochodziło do publicznych kłamstw, wzajemnych napadów, targowiczanie „ratowali Ojczyznę”, stosowano represje wobec inaczej myślących.
Oczywiście nie jest to podobieństwo wprost, bo trzeba wziąć pod uwagę także kontekst międzynarodowy, ale, tak czy owak, skutki będą dla kraju fatalne i to na długo.
Dlaczego więc z upodobaniem zajmujemy się tłumaczeniem, że to była czy nie była debata, czy ten kandydat ma lepiej wyprasowane spodnie czy tamten, czy Niemcy nam wybierają prezydenta i czy wpływy Wysp Salomona na naszą politykę energetyczną nie są zbyt wielkie?
Bo to łatwiejsze?
Niestety, kiedyś trzeba się będzie wziąć za prawdziwą robotę. I to jak najszybciej.
P.S. Kilka dni temu w Sopocie odsłonięto pierwszy w Polsce pomnik Władysława Bartoszewskiego. Były przemówienia (choć mec. Jacek Taylor w żartobliwy sposób odmówił laudacji), były wspominki syna itd. To publiczne spotkanie było jak ożywczy powiew wiatru. Spotkali się normalni ludzie, normalnie mówiący. Kwaśniewski nie miał problemów, by żartować z Komorowskim i Tuskiem, był marszałek senatu, był Borusewicz i Kidawa- Błońska, państwo Adamowiczowie i jeden z inicjatorów uroczystości – niestrudzony prezydent Sopotu Jacek Karnowski.
Czy zaskoczę kogoś mówiąc, że państwowa TV Gdańsk nawet nie zająknęła się o tym wydarzeniu?
Jerzy Łukaszewski