Podniecamy się nadzieją, że w zwartym szyku pisowskiej władzy nastąpiło pęknięcie i może jednak sędziowie będą nadal niezależnie decydowali o wyrokach, a media pozostaną bez cenzury.
Nie ma powodu, żeby się tym pocieszać. Partia rządząca nie taiła przecież, że musi swoją pełną władzę wykorzystać do końca. Plan mają rozpisany i, trzeba przyznać, realizują go sumiennie. Na początku były cukierki a potem misja – trzeba przeorać kraj tak solidnie, aby w imię interesu ludu pracującego miast i wsi partia mogła dzierżyć pełnię władzy.
Pisałam tu już kiedyś, że tę czwartą RP oni za wcześnie chcą sobie urządzić. Mogliby poczekać jeszcze parę lat, żeby wymarło pokolenie, które żyło w PRL-u i pamięta nie tylko puste półki. Te akurat były skutkiem utopii gospodarczej, której – póki co – nikt na świecie nie chce ożywiać. Centralne planowanie rozdzielników na sprzedaż skarpetek skompromitowało się do końca.
Ale dyktaturkę partyjną – czemu nie? Na świecie jest wiele przykładów, że nie trzeba uśmiercać systemu ekonomicznego, żeby wprowadzać jedynowładztwo.
Dlatego ten twardy orzech – kto będzie decydował gdzie jest racja i kogo karać – dzisiejsza władza musi rozgryźć do końca, żeby swój cel osiągnąć.
My, którzy ciągle jeszcze pamiętamy jak to było ze sprawiedliwością, kiedy pełnię rządów sprawowała jedna partia, i jak się robi propagandę, nie kupujemy powtarzanych do znudzenia przykładów, że jakiś sędzia ukradł w sklepie batonik. Nie z nami takie numery, umiemy czytać między słowami.
Ale kto słabiej kojarzy, albo urodził się później może się oburzać. Może też wierzyć, że kiedy minister sprawiedliwości, czy nawet prezydent będzie pokazywał palcem, który sędzia ma wydawać wyroki, to zapanuje porządek, prawo i sprawiedliwość.
My, kiedy byliśmy młodzi wierzyliśmy na początku PRL-u, że kiedy partia kogoś potępiła, to widocznie był winny i przeszkadzał budować radosną przyszłość dla ludu miast i wsi. Z czasem zmądrzeliśmy na tyle, żeby nie mieć złudzeń, że kiedy biuro polityczne partii potępiło kogoś na swoim posiedzeniu, to sądy zaraz znajdą na niego stosowny paragraf.
Teraz wyobraźmy sobie, że uda się obecnej partii przewodniej „uporządkować” kadry w sądownictwie jak sobie wymarzyła. I przed sądem stanie facet, który jest jej aktywnym wrogiem. Nie znajdzie się na niego paragraf?
Członek Biura Politycznego KC PZPR, Jerzy Łukaszewicz powiedział kiedyś szczerze w prywatnej rozmowie ze znajomym dziennikarzem, że „prawo partii nie sięga”. Dziwię się, że w przepychance słownej jaka się od miesięcy toczy na temat sądowej rewolty, tak słabo podkreślany jest ten kadrowy wątek. To, że chodzi o taką wymianę ludzi w sądach, aby mieć pewność, że w drażliwych sprawach będą zapadały właściwe wyroki.
Idzie jesień i, zgodnie z programem biura politycznego, ma być realizowany, zapowiedziany zresztą, porządek z mediami prywatnymi. Argumenty jakich używają, żeby uzasadnić słuszność i konieczność tego planu są dosyć mętne. Głównie mówi się, że za duży jest udział obcego kapitału w naszych mediach, a np. w takiej Francji czy w Niemczech nie ma tyle obcych pieniędzy w gazetach i telewizji. Ten argument ma bardzo dużo wspólnego z wyprzedawaniem polskiego przemysłu. Pchali się tu ze swoimi pieniędzmi po 90. roku, przejmowali fabryki. A czy myśmy się tam pchali ze swoimi złotówkami?
No właśnie.
A odpowiedź jest prosta – musi sprzedać ten, kto bieduje. Może kupić ten, kto ma pieniądze. Sprzedać trzeba nie tylko po to, żeby się utrzymać przy życiu, ale i po to, żeby dogonić nowoczesność. Ale teraz już nie jesteśmy tacy biedni i czas, żeby do ludu pracującego miast i wsi w całej Polsce docierały gazety z jedyną słuszną prawdą. Taką jaką świadczy ludowi telewizja i radio publiczne.
Na razie zagranicznym właścicielom telewizji TVN kazano zapłacić „domiar”. To słowo ma w naszym języku szczególnie przykre skojarzenia. Przy pomocy domiaru w PRL-u wykańczało się lepiej gospodarujących, zamożniejszych chłopów, prywatne sklepy, rzemiosło. W imieniu prawa nie dawało się ich tak po prostu zlikwidować, a więc uderzano domiarami. Nie tylko prywaciarze tracili, co posiadali. Wszyscy traciliśmy, bo były lata, że nie mieliśmy gdzie kupić nawet pietruszki, bo warzywniaki też nie mogły być prywatne.
Ale po tej dobrej zmianie w mediach dotacje skarbu państwa się nie skończą. Z czego się utrzymają? Pamiętam jak dwa lata temu koledzy pracujący w opozycyjnych wtedy mediach zacierali ręce, że nareszcie odbierze się ogłoszenia państwowych firm takiej „Gazecie Wyborczej” czy „Polityce” i umrą wtedy śmiercią naturalną. Nie umarły, są w czołówce czytelnictwa i „szczują” przeciwko legalnej władzy dalej. Ogłoszenia państwowe otrzymują teraz tylko te media, które władze popierają. Ale mimo że forsę dostały, nakłady im od tego nie urosły.
Na tym polu PRL działało znacznie skuteczniej. Miało cenzurę. Istnieć miały prawo tylko media pobłogosławione przez partie rządzącą. I godziliśmy się z tym. Przecież były wybory i naród przegłosował taki ustrój, nie inny. A rację miał ten, kto liczył głosy.
Fikcje można budować na różnych piętrach fikcyjności.
Mówi pani premier: „ruszyła kampania informacyjna o reformie sądów, żeby ludzie mogli się przekonać na czym polegają zmiany. Bo pozorna reforma nie ma sensu”.
Pewnie że nie ma. Ale na tych bilbordach, za państwowe pieniądze przeznaczone na inny cel, nie mówi się przecież o co faktycznie chodzi, żeby reforma nie była pozorna. Nie tylko o to, żeby było sprawniej niż było.
Osobiście myślę, że będzie sprawniej. Zwłaszcza tam gdzie racja stanu tego wymaga. Kiedy, na przykład potrzebne będą argumenty, żeby przejąć gazety od kapitału zagranicznego, albo żeby uciszyć bardziej pyskatych działaczy opozycji.
Na tzw. autorytety też się nie jedno znajdzie – może nie ukradł spodni w sklepie, ale coś tam zataił, albo jechał po pijanemu. Wymiana elit na elity własne też jest przecież w programie
Nie trzeba będzie długo czekać, kiedy w tych dobranych i wybranych składach sędziowskich znajdą się niezbite argumenty i stosowne kary. Takiej Jandzie na razie cofa się dotacje, ale czy nie znajdą się argumenty za tym, żeby zamknąć jej teatr?
Prawem i jego paragrafami można żonglować rozmaicie. Byle żonglerkę uprawiali słuszni ludzie. Dlatego tak bardzo jest potrzebna reforma sądów. Za PRL-u było prawo, które pozwalało działać radykalnie, bez rękawiczek. Teraz jest trudniej, lekarstwo trzeba dozować. Ale kiedy łyka się je stopniowo, po łyżeczce np. przy wieczornych wiadomościach, działa wolniej, ale równie skutecznie.
O tym, że będzie skutecznie zapewniał wczoraj sam prezes PiS-u na 89. miesięcznicy: – Pewnego dnia będziemy mogli powiedzieć, że jesteśmy w pełni IV. Rzeczpospolitą. Że będziemy tą samodzielną wyspą wolności w Europie.
Już mi kiedyś obiecywano, że budujemy wyspę szczęśliwości i nawet w to uwierzyłam. Teraz trzeba wierzyć, że doświadczenia historyczne żyją dłużej niż pokolenia, które je jeszcze pamiętają.
Agnieszka Wróblewska