Obrona wyborczej koncepcji Jarosławów: Gowina i Kaczyńskiego z perspektywy konstytucyjnej nie jest zadaniem wdzięcznym. Ale i nie beznadziejnym. Od biedy to lepsza koncepcja niż majowe bieda-głosowanie Sasina-Zdzikota.
Tym razem wywód prawniczy trzeba poprzedzić czymś na kształt amatorskiego wprowadzenia politologicznego.
Gowinowi i prawnikom do sztambucha
Problemów z Jarosławem Gowinem (nie mówiąc już o Kaczyńskim) jest bez liku. Jeden z najbardziej irytujących to niechęć do prawników.
Gdyby Gowin czytał argumenty prof. Ewy Łętowskiej (przedstawione tutaj, tutaj oraz tutaj, a także w wielu wypowiedziach ustnych), to wiedziałby, że jego obawy o dewastujące budżet odszkodowania za straty poniesione w stanie nadzwyczajnym należy między bajki włożyć.
Gdyby z kolei czytał teksty innych, mniej znanych autorów, to wiedziałby, że lekiem na całe zło w obecnej sytuacji jest sięgnięcie po art. 158, czyli konstruktywne wotum nieufności. Nie zaś kombinacje w stylu tych zaproponowanych wczoraj.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że i z prawnikami jest pewien problem. Oni z kolei, także wtedy, gdy komentują wydarzenia polityczne, zupełnie abstrahują od pozaprawnego kontekstu uchwalanych regulacji. Obrażają się na rzeczywistość.
Jeżeli politycy wzgardzą (biada im!) najlepszym konceptem prawniczym, to wszystkie inne propozycje w oczach prawników nie nadają się do niczego. Zero-jedynkowość. Albo zostanie zrealizowany ich, prawników, projekt cudowny, albo zabieramy zabawki i idziemy do innej piaskownicy. Nie ma niczego pośrodku.
Jarosław Gowin wielokrotnie zniesmaczył swoją sejmową postawą piszącego te słowa. Podobnie jak miliony Polaków. Umówmy się, że głosowanie za i nieuśmiechanie się było w żenującym stylu. Z pewnością doskonale zdaje sobie z tego sprawę sam zainteresowany.
I co z tego?
Prawnik może trwać w błogim samozadowoleniu, z dumą ogłaszając miastu i światu: „Patrzcie! Ci wstrętni politycy bawią się w jakieś brudne gry. Ja trwam na opoce Prawniczej Prawdy”.
Doskonale.
Ale świat się od tego nie zmienia
Stosunki między ludźmi nie są lepsze[1].
Tuż przed czołowym zderzeniem
Od tego trzeba zacząć, że zaproponowana wczoraj koncepcja opóźnienia wyborów wydaje się być w większym stopniu sukcesem Jarosława Gowina niż jego imiennika Kaczyńskiego. W końcu to Kaczyński wykazywał upiorną determinację, nie licząc się ze zdrowiem i życiem Polaków, byle tylko dopiąć swego: zainstalować na drugą kadencję w fotelu prezydenckim powolnego sobie Andrzeja Dudę.
Nie znamy szczegółów negocjacji. Można tylko się domyślać, że kierowcy rozpędzonych kabrioletów postanowili tuż przed czołowym zderzeniem skręcić: obaj w lewo (albo obaj w prawo). Ktoś tej kraksy by nie przeżył. Obie strony nie wiedziały, ilu tzw. Gowinowców zostanie przy swoim pryncypale, a ilu pozyskało PiS. Skoro tak, wynik czwartkowego głosowania był dalece niepewny.
Pytajniki polityczne, pytajniki prawne
Skąd pytajnik po nazwisku Prezesa PiS? Ano stąd, że jego (Kaczyńskiego, nie pytajnika) celem, i to przez wiele tygodni realizowanym z uporem godnym lepszej sprawy, były wybory w maju 2020 r. Właściwie to nie tylko z uporem, a z upiorną determinacją. Upiorną, bo partykularny cel polityczny – zainstalowanie na urzędzie Prezydenta RP na drugą kadencję marionetkowego Andrzeja Dudy – okazał się dla Jarosława Kaczyńskiego po stokroć ważniejszy niż zdrowie i życie Polaków. Tej hańby historia nie zapomni.
Środowe (6 maja) oświadczenie podpisane przez Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina rozpoczyna się od stwierdzenia:
W związku z odrzuceniem przez opozycję wszystkich konstruktywnych propozycji umożliwiających przeprowadzenie tegorocznych wyborów prezydenckich w terminie konstytucyjnym, partie Prawo i Sprawiedliwość oraz Porozumienie Jarosława Gowina przygotowały rozwiązanie, które zagwarantuje Polakom możliwość wzięcia udziału w demokratycznych wyborach.
Krew zatrzymuje się w tętnicach, gdy Prawo i Sprawiedliwość deklaruje dążenia demokratyczne. PiS, czyli partia, która odpowiada za raźny skok Polski w kierunku od demokracji do autorytaryzmu w ciągu zaledwie 4,5 roku. I która powinna była zostać zdelegalizowana orzeczeniem TK najpóźniej po tym, gdy na wiosnę 2016 r. premier z jej nadania, przy wsparciu całego ugrupowania, dopuściła się deliktu konstytucyjnego, odmawiając ogłoszenia w Dzienniku Ustaw RP orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego.
Oświadczenie Jarosławów – ciąg dalszy:
Po upływie terminu 10 maja 2020 r. oraz przewidywanym stwierdzeniu przez Sąd Najwyższy nieważności wyborów, wobec ich nieodbycia, Marszałek Sejmu RP ogłosi nowe wybory prezydenckie w pierwszym możliwym terminie.
Zgodnie z Konstytucją (art. 129 ust. 3 w zw. z art. 128 ust. 2 in fine) istotnie w razie stwierdzenia przez SN nieważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej to Marszałek Sejmu zarządza wybory na ten urząd.
Jaką prawniczą wątpliwość wywołuje zatem ta propozycja? Co najmniej dwie:
- Czy można orzec o nieważności wyborów, skoro Konstytucja stanowi o stwierdzaniu (nie)ważności wyboru, a nie wyborów?
- Czy można orzec o nieważności wyborów, skoro nie odbyło się głosowanie?
Prawnicy, w tym moi przyjaciele z Katedry Prawa Karnego UJ, gorąco dyskutowali na ten temat do późnych godzin nocnych. Na antenie TVN24 płomienną mowę wyrażającą dezaprobatę wygłosił też dr Mikołaj Małecki z tej samej Katedry. Świetny karnista, którego nie tylko bardzo lubię, ale też zwykle zgadzam się z nim w kwestiach prawnych.
Tym razem jednak trzeba powiedzieć: przyjacielem Mikołaj Małecki, lecz większą przyjaciółką prawda.
Propozycje kropek zamiast pytajników
Oczywiście powyższe wątpliwości nie są bezzasadne. Istotnie „wybory” a „wybór” to nie synonimy. Mamy w katalogu zasad wykładni prawa dyrektywę interpretacyjną w postaci zakazu wykładni synonimicznej, czyli zakazu przypisywania różnym sformułowaniom tekstu prawnego tożsamych znaczeń.
Nie jest to jednak dyrektywa absolutna; wolno w razie istnienia odpowiedniego uzasadnienia odstąpić od posłużenia się nią[2].
Takiego uzasadnienia dostarcza obiektywna potrzeba nieprzeprowadzenia wyborów podczas epidemii, przy jednoczesnej konieczności odbycia ich później. Państwo potrzebuje obsadzonego urzędu Prezydenta RP, a nie tylko organu wpisanego do Konstytucji.
Jestem zdecydowanym orędownikiem wprowadzenia w Polsce stanu nadzwyczajnego przewidzianego w rozdziale XI Konstytucji, najlepiej stanu klęski żywiołowej. Zaniechanie rządu w tej sprawie oceniam jako delikt konstytucyjny Mateusza Morawieckiego, za który powinien on ponieść odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu. Miejmy nadzieję, że wreszcie TS przekształci się z groteskowego straszaka w realnie działający organ władzy sądowniczej.
Niestety, ten wariant został kategorycznie odrzucony przez PiS. „To się może nie podobać, ale tego się nie zmieni”[3]. Jarosław Gowin nie jest w stanie, przynajmniej w tym momencie, dyktować warunków. Nie wie, ile „szabel” (posłów Porozumienia) realnie za nim stoi i zagłosuje zgodnie z jego wskazaniem. To wiedzą tylko owe „szable”.
Co zaś z drugim pytaniem przyjaciół z Katedry Prawa Karnego UJ? Odpowiadam (choć bez prawniczego entuzjazmu, raczej z goryczą wymalowaną na twarzy po konsumpcji soku z cytryny): tak, wyjątkowo daje się wyobrazić orzeczenie o nieważności wyborów, gdy głosowanie się nie odbyło.
Wybory to w końcu rozbudowany, skomplikowany proces, a nie tylko akt głosowania odbywający się określonego dnia. Z wyborami prezydenckimi w Polsce w 2020 r. mamy do czynienia od 5 lutego br., kiedy to Marszałek Sejmu ogłosiła datę głosowania.
Nie sposób orzec o ważności wyborów w sytuacji, gdy zostały one wydrążone z clou, czyli z aktu głosowania. Całokształt procedury elekcyjnej ma przecież na celu właśnie przeprowadzenie głosowania: wolnego, powszechnego, równego, bezpośredniego i odbywającego się w głosowaniu tajnym.
Co dalej?
Wróćmy do środowego oświadczenia Jarosławów:
Wybory przeprowadzone przez Państwową Komisję Wyborczą, w trosce o bezpieczeństwo Polaków, ze względu na sytuację epidemiczną, odbędą się w trybie korespondencyjnym. Porozumienie Jarosława Gowina zobowiązuje się do poparcia ustawy o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r., a jednocześnie przedstawi, w uzgodnieniu z Prawem i Sprawiedliwością, propozycje jej nowelizacji.
Z kolei na dzisiejszym, porannym briefingu prasowym Jarosław Gowin, otoczony współpracownikami z Porozumienia, powiedział (cytat wynotowałem na gorąco, ale meritum oddaje wiernie):
Wybory nie odbędą się w maju, termin nowych wyborów zostanie ogłoszony przez Marszałek Sejmu zaraz po tym, gdy SN stwierdzi nieważność obecnych wyborów wobec oczywistego faktu ich nieodbycia. Już dziś rozpoczną pracę eksperci, którzy przygotują głęboką nowelizację ustawy o głosowaniu korespondencyjnym, której nacisk położony będzie na przywrócenie roli PKW oraz szczególną troską otoczymy zasady powszechności i tajności wyborów. Głosowanie odbędzie się w taki sposób, jaki zalecają i Minister Zdrowia, i wszyscy eksperci odpowiedzialni za bezpieczne wybory: w sposób korespondencyjny. Przez najbliższe 2 lata żadne inne wybory nie mogłyby się odbyć.
Takie rozwiązanie proponujemy wraz z PiS. Jednocześnie dotrzymałem słowa, które dałem, gdy składałem dymisję z funkcji MNiSW. Obiecałem wtedy, obiecaliśmy wszyscy, że przygotujemy rozwiązania bezpieczne, demokratyczne i które pozwolą uniknąć kryzysu polegającego na możliwości kwestionowania wyniku wyborów. Polskie państwo jest stabilne dzięki rozwiązaniu, które wczoraj wypracowaliśmy z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Rząd będzie mógł skoncentrować się na walce o dwa jedyne ważne cele: walce o zdrowie Polaków i walce o wyprowadzenie ze stanu hibernacji polskiej gospodarki.
Krytykowaliśmy koncepcję majowego pandemicznego głosowania korespondencyjnego. Bo niewątpliwie stanowiłoby ono karykaturę wolnych, rzetelnych wyborów. Byłoby farsą chyba nawet gorszą niż głosowania w PRL. Stoczylibyśmy się jako państwo w przepaść autorytaryzmu.
Czy mamy coś przeciwko powszechnemu wprawdzie głosowaniu korespondencyjnemu (co podtrzymuje szereg wątpliwości prawnych), ale takiemu, które nie jest przygotowane na wariata, a nadzór nad nim sprawuje PKW?
Wątpliwości szczegółowe, np. związane z przepisami Kodeksu wyborczego regulującymi kwestie terminów wnoszenia protestów wyborczych, dają się stosunkowo łatwo usunąć za pomocą nowelizacji ustawodawstwa.
Propozycja Gowina i Kaczyńskiego (?) daleka jest od doskonałości. Jako polskie państwo znaleźliśmy się jednak – przy walnym wsparciu tego pierwszego dla drugiego polityka, czego nigdy Jarosławowi Gowinowi nie zapomnę – w sytuacji dramatycznej.
Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Chcieliście Polski, no to ją macie!
(skumbrie w tomacie pstrąg)[4]
W takich warunkach troska o prawnicze samozadowolenie i idealne warsztatowo wykładnie prawa nie może zwyciężać nad interesem Polski. A interes Polski jest interesem wszystkich jej obywateli.
Bo w myśl art. 1 Konstytucji „Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”.
[1] B. Brecht, Noclegi, przeł. J. Ekier, [w:] Ten cały Brecht. Przekłady i szkice, przeł. J.St. Buras, J. Ekier, A. Kopacki, P. Sommer, Wrocław 2012, s. 55.
[2] Zob. np. L. Morawski, Zasady wykładni prawa, Toruń 2010, s. 119.
[3] Kult, 3 gwiazdy, [na:] Ostateczny krach systemu korporacji, tekst K. Staszewski, S.P. Records 1998.
[4] K.I. Gałczyński, Skumbrie w tomacie, „Prosto z mostu” 1936.
Maciej Pach