Od paru dni publiczne życie w Polsce nie koncentruje się wokół zagrożenia epidemicznego, tylko na odpowiedzi na pytanie, czy wybory prezydenckie odbędą się 10 maja. Politycy w Sejmie i w mediach nie pytają o liczbę masek i respiratorów, o zakażenia wśród personelu medycznego najwyższe w Europie, tylko jak spowodować, by Jarosław Kaczyński miał swoje wybory (to po stronie obozu władzy), lub jak mu tę zabawkę odebrać (opozycja). Andrzej Duda w tym wszystkim mało się liczy.
Centralną postacią stał się dość niespodziewanie wicepremier Jarosław Gowin, szef koalicyjnego z PiS Porozumienia, którego 18 posłów może wywołać kryzys rządowy. Gowin od kilku dni nie krył, że nie zgadza się z koniecznością przeprowadzenia wyborów prezydenckich 10 maja. Po zapowiedzi przez Jarosława Kaczyńskiego, który wpadł na genialny pomysł powszechnych wyborów korespondencyjnych oznajmił, że tego projektu on i jego ludzie nie poprą.
Narady na Nowogrodzkiej nie pomogły, złote góry, które ponoć Gowinowi obiecywano, nie przekonały wicepremiera.
Rano 3 kwietnia w Sejmie wybuchła polityczna petarda: Jarosław Gowin zaproponował zmianę konstytucji, która przedłużyłaby kadencję prezydenta do 7 lat bez możliwości reelekcji. Według Gowina oznaczałoby to, że Duda pozostałby prezydentem do 2022 roku i szlus, ponowne wybory odbyłyby się bez niego.
Wiadomo, że Jarosław Kaczyński prze do wiosennych wyborów, bowiem jesienią gospodarka polska legnie już na łopatkach, trafiona ostrzem recesji. I wybór Dudy w terminie zgodnym z konstytucją, po wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej przez Radę Ministrów jest obarczony ogromnym ryzykiem, dla Kaczyńskiego nie do zaakceptowania.
Rozpoczęły się już przygotowania do groteskowego przedsięwzięcia wyborów korespondencyjnych. 30 milionów wyborców musi kilka dni przed 10 maja otrzymać do rąk własnych pakiet wyborczy. Kilkaset tysięcy ludzi musi zostać przeszkolonych do nieznanej nikomu procedury. Poczta Polska ma zamienić się w gigantyczną megakomisję wyborczą. Listonosze muszą się chyba jeszcze zaszczepić na odrę.
Państwo, które nie zdołało zapewnić, mając dwa miesiące czasu na przygotowanie się do epidemii, odpowiedniej liczby maseczek ochronnych przed pojawieniem się koronawirusa w Polsce, ma oto w terminie dwóch czy trzech tygodni wydrukować, ostemplować, włożyć do kopert indywidualnych – opatrzonych imieniem, nazwiskiem, adresem i zapewne PESELem – zgodnych z listami wyborców, przygotować jakieś lokale do liczenia głosów, przeszkolić listonoszy, jednym słowem przygotować i przeprowadzić największą operację logistyczną, jakiej Europa nie widziała.
Chylę głowę przed geniuszem, który zaplanował tak przeprowadzone wybory. A geniusz to prawdziwy. Lecz nie genialny strateg, tylko oportunista, który potrafi wyczuć okazję i zręcznie ją wykorzystać.
Jak zapowiedział wicepremier Jacek Sasin, minister aktywów państwowych, zaufany człowiek Jarosława Kaczyńskiego, prace nad nad operacją „Wybory korespondencyjne” już się zaczęły. Wieczorem 3 kwietnia wiceszef Ministerstwa Obrony Narodowej Tomasz Zdzikot został szefem Poczty Polskiej. Wcześniej był też zastępcą Mirosława Błaszczaka w MSWiA. Jednym słowem – wojskowe jadą konie po betonie. Zdzikot będzie zapewne korzystał z wojskowych rozwiązań logistycznych, listonosze zostaną poddani koszarowej dyscyplinie.
Myślę, że taki jest plan Jarosława Kaczyńskiego.
Projekt ustawy zapewne w przyszłym tygodniu tabletowy Sejm przyjmie, mimo sprzeciwu opozycji i Jarosław Gowin zapewne za nim zagłosuje, naturalnie – z obrzydzeniem, skoro opozycja odrzuca oferowaną jej możliwość zmiany konstytucji. Ją też obarczy wicepremier odpowiedzialnością za wszystko. Senat przez 30 dni będzie na projektem pracował i odrzuci go, Sejm ponownie przyjmie, a Duda na 3-4 dni przed wyborami – podpisze. Ustawa wejdzie w życie natychmiast. A wyborcy i tak już wcześniej zaczną otrzymywać pakiety, które będą mieli prawo oddać np. jeszcze 10 dni po wyborach.
Będą protesty? W tym obłąkanym chaosie będzie ich bez liku! A kto zasiada w Izbie Skarg Nadzwyczajnych i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która zatwierdza wynik wyborów, kto ich tam skierował i po co? Kogo to będzie zresztą obchodzić… Andrzej Duda zostanie wybrany.
Jeśli jednak Gowinowi uda się odpowiednią część opozycji do pomysłu zmiany w Konstytucji przekonać i owe zmiany przeprowadzić, to wcale nie ma pewności, czy jednak wybory się nie odbędą w takim trybie, jak naszkicowano wyżej, bo oto kto wie, czy Jarosławowi Kaczyńskiemu nie trafia się właśnie cudowny, niespodziewany prezent: siedmioletnia kadencja Dudy, ale po wyborach! I nie do 2022, a do 2027 roku! Bo przecież nie można zmieniać warunków w trakcie gry. Lex retro non agit, powie Kaczyński, upozowany na prawnika. Na przyszłość – to co innego. I Gowin, i opozycja zostaną wystrychnięci na dudków. Że nie można? Można było tyle razy łamać zasady konstytucyjne, to można raz jeszcze. Najważniejsze, że w Pałacu Namiestnikowskim nadal będzie trzymać długopis ten sam Duda z nowym, siedmioletnim okresem ważności.
Prawdziwa putinada!
Piotr Rachtan