W przemówieniu wygłoszonym na niedawnym panelu w Gdańsku prezydent Andrzej Duda nazwał obecną ustawę zasadniczą „konstytucją mniejszości”, zaś jako argument podał ilość głosujących za jej przyjęciem (22% uprawnionych). O tym, że proporcja głosów „za” do „nie” wyniosła wówczas 53,5% do 46,5% i – co najważniejsze – referendum z roku 1997 było bezsprzecznie ważne, mówca nie wspomniał.
Wiadomo, że czym innym jest zapytanie w referendum o kierunkowe zmiany w nowej konstytucji, a zupełnie czym innym jej uchwalenie przez parlament. Nasuwa się więc kilka związanych z tym pytań. Czy prócz referendum „kierunkowego” będzie potem drugie – właściwe, odnoszące się do tekstu gotowego? W jaki sposób zostanie zapewniona w przyszłości owa tak pożądana większość? Czyżby na wzór Belgii karzącej grzywnami obywateli nieobecnych przy urnach? Zamykając sprawy statystyki pozostaje mi napomknąć, że mieliśmy już kiedyś ustawę zasadniczą uchwaloną z więcej niż większościowym poparciem – za konstytucją PRL z roku 1952 opowiedziało się 100 % posłów…
We wspomnianym panelu uczestniczył również marszałek senatu. I choć nie wahano się tam nazywać obecnej konstytucji „konstytucją elit”, te słowa bynajmniej nie zaniepokoiły marszałka Karczewskiego. A powinny chociażby z tej prostej racji, że od dawien dawna wszelkie senaty (nie tylko w Polsce) są zamierzoną i nieskrywaną emanacją elitaryzmu (nie darmo powtarza się do dzisiaj za Zagłobą: „senatorska głowa”). Tymczasem marszałek – nawet z grubsza nie nakreśliwszy przyszłych zadań senackich – wolał zakomunikować, że są dzisiaj w Polsce osoby wymachujące konstytucją, ale nie mające do tego prawa. Z wypowiedzi szefa „izby refleksji i namysłu”, o ile ją traktować poważnie, można wnioskować, że istnieją jakieś znane tylko jemu przepisy regulujące kwestię „wymachiwania”, w tym również odpowiednia procedura prowadząca do nadania względnie pozbawienia prawa do takich czynności. Można też pokusić się o przypuszczenie, że być może takie rozwiązania zostaną w bliskim czasie sprokurowane, i tak dalej… No cóż! Marszałek jest z zawodu chirurgiem, należałoby więc oczekiwać od niego słownej precyzji na miarę wyuczonej profesji.
Jeśli więc był to żart lub nieroztropne gadanie, napawa smutkiem, że te słowa padły w miejscu narodzin „Solidarności”. Szkoda również z tego powodu, że stoczniowa brama nr 2, niczym brama z ewangelicznych przypowieści, nie okazała się w tym przypadku zbyt wąska… Na koniec mam coś dla głowiących się nad frekwencją. Rozwijając pomysł dwudniowego głosowania, przedkładam pod ich uwagę… elekcyjne triduum.
*Marian Sworzeń ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”