Peron stacji Końskie był miejscem złożenia podpisu przez Andrzeja Dudę pod ustawą związaną z kolejnictwem. W czasie przemów nie przejechał ani jeden pociąg, ani nie pojawił się żaden pasażer. Byli za to licznie zgromadzeni oficjele wpatrzeni w biurko, do którego miał się zbliżyć prezydent… Wypisz wymaluj końcowa scena z „Rewizora”! Gdy oglądałem to w internecie, przemknęła mi przez myśl postać Gandhiego, który jeździł po kraju pociągami najgorszej klasy, by okazać solidarność z biedakami. I na tej wstawce z innego kontynentu zakończę opis swojskich zdarzeń na stacji K. Trzeba mieć końskie nerwy, by takiej relacji podołać… Ja nie potrafię. Wysiadam.
Różewiczowskie „Przygotowanie do wieczoru autorskiego”, rzecz wydana przed półwiekiem, jest nie tylko doskonałym wprowadzeniem do przemyśleń tego twórcy, ale i poznania jego języka, prostego, czystego i jasnego. Pośród rozważań natury artystycznej, pojawiają się również sprawy polityczne. I tak w jednym z rozdziałów, Tadeusz Różewicz – z jednej strony chwaląc poezję, a z drugiej – odrzucając towarzyszące jej „rewolucje, burze, bunty”, niespodziewanie napomyka o lekturze książki o Goebbelsie, z której wynikało, że tenże minister w gronie współpracowników „dyskutował na temat licencji poetyckiej” jako narzędzia pomocnego w propagandzie. Sprawa niby oczywista, i mocno przebrzmiała, ale to pozór… Jej istota – opakowywanie prawdy – nie uległa zmianie. Ponieważ ten zabieg wymaga nakładów, a te – pieniędzy, to najlepszym ich źródłem jest państwowa dotacja, gdyż składają się na nią wszyscy obywatele, nawet ci, co z owej krynicy żadnych informacji nie czerpią. To tyle co do 2 miliardów przyznanych mediom narodowym i wskaźnika oglądalności TVP.
Z wielu funkcji posła Marcina Horały w przeciągu ostatniego tylko roku – przewodniczący komisji śledczej ds. VAT, kandydat na prezydenta Gdyni, pełnomocnik rządu ds. budowy centralnego portu komunikacyjnego – wybieram ostatnią, a to dlatego, że mogę ją osobiście zrecenzować. Otóż p. Horała i jego ludzie postanowili puścić śląską nitkę dojazdu do lotniska w Baranowie przez moje miasto, a dokładniej przez Górnośląski Ogród Botaniczny, tu zapoczątkowany przed dwudziestu laty, powierzchniowo największy w Polsce, prawie trzykrotnie większy od podwarszawskiego Powsina. Wiem, co mówię, bo miałem w tym swój udział jako podówczas członek władz Mikołowa, które to miasto zdecydowało się na niełatwy trud rozpoczęcia czegoś, czego efekt zobaczą dopiero przyszłe pokolenia, czegoś na kształt sadzenia lasu zaczynając od maleńkiego drzewka. Nie dziwota, że rada miejska kilka dni temu skrytykowała rządowy pomysł, czyniąc to jednogłośnie (z radnymi PiS włącznie). Wobec takiej beztroski planistów wcale się nie zdziwię, gdy się okaże, że również inne nitki w Polsce mają podobne „walory”. Do tej pory nitki – sprawdzona pomoc przy wychodzeniu z labiryntów – miały niezłe konotacje, natomiast te od posła Horały prowadzą donikąd. To stwierdzenie bynajmniej nic panu posłowi nie ujmuje, a przeciwnie – wróży mu nawet pomyślną dalszą przyszłość, a to z racji swoistego mechanizmu opisanego niżej (vide litera P).
Eliot, autor „Ziemi jałowej”, zamieścił w utworze, który dał mu nieśmiertelną sławę, postać prawnika (ang. solicitor). Ponieważ wersy poematu, niczym tekst biblijny, są ponumerowane, można ten fragment bez trudu odnaleźć (nr 408). W każdym razie ów prawnik to rejent, którego zadaniem jest „złamanie pieczęci” założonych w „naszych pustych pokojach”. Jurysta nie ma jednakowoż łatwego zdania, bo autor określa jego posturę słowem lean znaczącym tyle co szczupły, chudy, również mizerny. Myślę, że można ten poetycki obraz T.S. Eliota dopełnić całkiem realnym komentarzem. Otóż pieczęcie, o ile założone legalnie, chronią pokoje (nawet puste) niczym mocna krata, zaś może je usunąć wyłącznie osoba do tego uprawniona. W każdym razie nie jest to świat, w którym drzwi otwiera się kopniakiem, świat rozmaitych „czyścicieli” mieszkań.
Piotr Pogonowski, szef służb, które pod jego kierownictwem nie zadały sobie najmniejszego trudu przy wyjaśnianiu jednej z największych afer ostatniego czasu (sprawa prezesa NIK) został niedawno członkiem władz NBP. W dodatku stało się to natychmiast po jego odejściu z ABW. Ten transfer obrazuje swoistość kadrowych zasad w elicie rządzącej, skoro urzędnicza kompromitacja wcale tam nie wadzi, zaś liczenie na zwykłą ostrożność przy personalnej decyzji, tylko ją przyspiesza. Można taką sytuację najspokojniej nazwać dewaluacją kryteriów. W tym konkretnym przypadku owa dewaluacja dotknęła instytucji, której jednym z głównych zadań jest walka z inflacją. Jest tu jakaś logika. I to nie ukryta.
Imieniny Krystyny przypadają w tym roku w piątek, 13-go marca. Sprawdziłem to w kalendarzu, gdy tylko Trybunał Konstytucyjny odroczył rozprawę i wyznaczył na 12-go marca ogłoszenie wyroku w tzw. sprawie kompetencyjnej, nad którym, jak wiadomo, pracuje od prawie miesiąca Krystyna Pawłowicz. Przewidując z góry treść tego wiekopomnego orzeczenia, można być pewnym, że nazajutrz zostanie obsypana kwiatami w ilości co najmniej podwójnej, nie wykluczając bukietu białych róż towarzyszącego tego typu spektakularnym zwycięstwom kobiet na świeczniku (niezapomniana wiktoria 1:27). Pomijając sam wyrok, dodatkowym tytułem do chwały powinno być również samo odroczenie jego publikacji, a to ze względu na misternie skrywany aspekt natury chronologicznej. Szło w końcu o to (bo o cóż innego?), aby podczas przesłuchania przed TSUE w poniedziałek 9-go marca przedstawiciel rządu polskiego mógł domagać się od unijnego trybunału, by i on odroczył swoją decyzję (najlepiej w nieskończoność) w oczekiwaniu na tak istotny dla sprawy wyrok TK. Czy to chwyci? Twierdzę, że nie. Jeśli TSUE wie to co my, nie odroczy.
Sąd Najwyższy w pierwszym kwartale roku 1929 został poddany czystce na mocy niekonstytucyjnych przepisów (podstawą odwołań ze służby było rozporządzenie, a nie ustawa). Władysławowi Seydzie, pierwszemu prezesowi SN, dostarczono dymisję rękami woźnego, nie dbając nawet o kopertę. W przypadku Aleksandra Mogilnickiego, prezesa izby karnej, było inaczej, ale – co do istoty rzeczy – tak samo (szczegóły są w jego wspomnieniach wydanych w roku 2016). I oto przed nami, po z górą dziewięćdziesięciu latach, powtórka z historii – pierwszy kwartał zbliża się do końca, trwają (na razie po cichu) ministerialno-prezydenckie podchody wokół prezydialnych stanowisk w Sądzie Najwyższym. Tylko jedno jest pewne: ktoś to kiedyś opisze.
Marian Sworzeń
prawnik, pisarz, członek PEN Clubu – autor książek „Dezyderata. Dzieje utworu, który stał się legendą”, „Opis krainy Gog”, „Czarna ikona – Biełomor. Kanał Białomorski. Dzieje. Ludzie. Słowa”.
Zdjęcie ilustrujące: Władysław Seyda, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego w latach 1924 – 1929