Niedawno rozpoczęła działalność Polska Fundacja Narodowa. Zbiegło się to z 200-leciem istnienia innej fundacji, używającej dawnej nazwy „zakład” – mowa o Ossolineum. O ile dorobek tej ostatniej jest przeogromny, o tyle PFN ma dopiero przyszłość przed sobą. Jest jednak między nimi już teraz niewielkie, ale znaczące podobieństwo. Otóż w akcie założycielskim Biblioteki Ossolińskich z 1817 roku była wzmianka, że „urząd kuratora biblioteki będzie sprawowany przez osoby z familii”. To samo widzimy we władzach nowej fundacji – wystarczy za „familię” podstawić PiS, a to dlatego, że szef PFN kieruje klubem radnych tej partii w Warszawie. Był, owszem, prosty sposób wyciszenia krytyki – zaproszenie przedstawiciela opozycji do rady fundacji – ale tego nie zrobiono. I choć duże fundacje, z natury powoływane wieczyście, są zazwyczaj ucieleśnieniem szacownej stabilności (vide fundacje Nobla, Sorosa, Boscha), już na starcie nie mam takiej pewności w odniesieniu do PFN. Inna rzecz: wolałbym ten zakład z kretesem przegrać…
Ministerstwo Sprawiedliwości ustami swoich szefów raczy nas nieustannie, i wyłącznie, przykładami sędziów upadłych. Przedziwna to – również od strony psychologicznej – skłonność… Co byśmy pomyśleli o prezesie wielkiej korporacji komunikującym wszem i wobec, zapamiętale i z wyraźną lubością, że jego pracownik z odległej filii a to coś ukradł, a to wdał się w bójkę? Wyszłoby na to, że po prostu nie lubi swoich podwładnych, i tyle. Czyżby rzeczywiście nie było pośród sędziów dobrych przykładów, jeśli nie z dzisiaj, to z przeszłości? Podam jeden – sędzia Stanisław Leszczyński. Należał do trzyosobowego składu sądzącego w I instancji na przełomie 1931/32 sprawę brzeską, zakończoną wyrokiem skazującym, wobec którego zgłosił swoje votum separatum. Obraz jego gabinetu całkowicie zasłanego bukietami kwiatów pokazuje, co znaczy godność zawodu sędziego i jej społeczny odbiór. Ciekawy jestem, czy w obecnym ministerstwie ktokolwiek o Leszczyńskim słyszał. Czy jest tam choć jeden sprawiedliwy…
Na zakończenie chciałbym zająć się graficznym drobiazgiem – znakiem #, czyli tzw. hasztagiem stosowanym w internecie i twitterze przed ważnymi, a powtarzającymi się terminami. Zadziwiło mnie, że ktoś wpadł na pomysł, by na lipcowym kongresie programowym PiS w Przysusze ozdobić mównicę tym właśnie znakiem przypominającym – wypisz wymaluj – kratę, lekko przechyloną, ale jednak kratę. Było więc: #PolskaJestJedna, a przecie mogło być zwyczajnie, z porządnymi odstępami – Polska Jest Jedna. Nawet z dodanym serduszkiem albo uśmiechniętą buzią. Ale nie! Musiało być przymusowo poważnie – ma być krata i koniec!
*Marian Sworzeń ur. 1954, prawnik, pisarz, członek PEN Clubu, ostatnio wydał „Opis krainy Gog”