Niewiele brakowało, by pani minister Jadwiga Emilewicz przeszła do zbiorowej pamięci za gest na wzór profesora Stommy, który w roku 1976 wstrzymał się – jako jedyny poseł – od głosowania za wpisaniem przewodniej roli Kraju Rad do konstytucji PRL. Otóż Emilewicz jako jedyna osoba z obozu prawicy nie głosowała za odrzuceniem uchwały senatu w sprawie ustawy kagańcowej. Wyobrażam sobie te zakulisowe zamieszanie! 234 głosy za, jej partyjny szef, Gowin – za, a tu jakieś tanie heroizmy… Niewiele było czekać, i pani minister wyjaśniła, że było to jej przeoczenie. Uff, jest więc czyste 100 procent, nikt się nie wyłamał… Kończąc opis tego epizodu, nie przeoczmy, bo to niezwykle znamienne, za jakie resorty odpowiada w rządzie pani minister: obecnie – jest to postęp, wcześniej – przedsiębiorczość i nowoczesne technologie. Każdy przyzna, że przy tak wielkich wyzwaniach nie można się czepiać zwykłego pomylenia guziczków.
O ile „Listy do pani Z.” Kazimierza Brandysa są stale dostępne dla każdego zainteresowanego, i to w wielu wydaniach, o tyle „Listy pana Z.” są w jednym egzemplarzu, bez szans na wgląd przez kogokolwiek. Pomimo tej różnicy, ich wspólną cechą jest niewątpliwy pożytek z lektury. Ponieważ czytałem Brandysa całkiem niedawno, więc daję temu osobiste świadectwo, a jeśli idzie o te drugie listy, o ich ważności wnioskuję z niezwykłych kordonów ochronnych i potężnych szańców. W każdym razie, jedne i drugie listy mówią całkiem wiele o Polsce. By nie być gołosłowny, zacytuję przedwojennego prawnika (dyplom UW z 1939 r.): „Nietolerancja, hipokryzja i pruderia, nienawiść do wolności, grymas na dźwięk słowa ‘równość’ (hierarchia, tylko hierarchia!), odraza do inteligencji jako myśli laickiej i analitycznej, niewrażliwość na sztukę (czemu to służy?) i respekt dla nauk tworzących technologię siły – oto fizjonomia współczesnego ciemniaka, niezależnie od tekstu jaki wygłasza przy wódce lub zza biurka, z ambony czy mównicy”. Tyle Brandys… A co Ziobro? Z listów strzeżonych przez tego współczesnego prawnika (dyplom UJ z 1994 r.), niczego, i w żaden sposób, przywołać nie mogę. Czemuż to? Ano coraz liczniejsi są tacy, co rozpowiadają: „Z pustego to i Salomon nie… zacytuje”.
Różnie się zwą wielkie przedsięwzięcia rządowe, ale ich wspólną cechą jest zazwyczaj terminologia wojskowa. Oto przykłady: batalia, kampania, bitwa, zmasowany atak, zdobywanie przyczółków. Również i teraz słyszymy co rusz o kampanii w sprawie sądów, która musi być zakończona rządową wygraną. Nie mówi się co prawda o bitwie, wszelako kampania i bitwa to jedno. Przypomnijmy więc: była już w powojennej historii Polski (rok 1947) taka zmasowana ofensywa rządowa nazwana bitwą o handel, w której pokonano prywatny handel na tyle skutecznie, że zaczęły się braki wszystkiego i wszędzie. Ciekawe, że demagogiczne zacietrzewienie rządowych bojowników w sprawie sądów jest całkiem podobne do niegdysiejszych heroldów uspołecznionego detalu. Jak dobrze wiemy, skutki owego handlowego „zwycięstwa” trwały z pokolenia na pokolenie. Teraz, w razie zapowiadanego „zwycięstwa” sądowego może być podobnie, chociaż bynajmniej nie spoko…
Ministerstwo Aktywów Państwowych odpowiada za złoża kopalin i energetykę. Wiceminister tegoż resortu, magister prawa Janusz Kowalski, zaraz po uchwale trzech izb Sądu Najwyższego oświadczył był: „Mam w nosie tych sześćdziesięciu profesorów, bo ja jestem za Polakami. To nie są dla mnie autorytety”. Skutkiem tego, w razie braku autorefleksji, powinno być natychmiastowe wywalenie przez szefa (to się oczywiście nie zdarzy, bowiem tym przełożonym jest Jacek Sasin). Ale, ale… A może to właśnie ów wiceminister jest autorem najnowszego pomysłu MAP, by – wobec zalewu węgla ze wschodu – utworzyć jedno centralne składowisko dla nadwyżek produkcji rodzimej. W takim razie proponuję, by je ulokować na zapleczu ministerstwa, na Kruczej, w samym środku Warszawy. Na wierzchołku takiej hałdy aktywni oratorzy będą mogli do woli trenować swoje wysokoenergetyczne przemowy do rodaków.
Andrzej Duda przemawiając w Katowicach do kadry górniczej i związkowej, wezwał górników do pomocy przy przeprowadzaniu reformy sądowej. Uczynił to mając za sobą dekorację w postaci głucho zamkniętych drewnianych drzwi do karczmy, nad głową – wielki napis „Stare strzechy”, a po lewej i prawej, na wysokości ramion – dwie ozdoby: wypchanego bażanta i spory metalowy dzwonek. Może jestem w błędzie, ale takie dekoracje nijak nie przystają do poważnych spraw. Nawet w czasie karnawału.
Marian Sworzeń
prawnik, pisarz, członek PEN Clubu – autor książek „Dezyderata. Dzieje utworu, który stał się legendą”, „Opis krainy Gog”, „Czarna ikona – Biełomor. Kanał Białomorski. Dzieje. Ludzie. Słowa”.