Symbolem stanu wojennego stało się pewne zdjęcie z wozem opancerzonym, kinem „Moskwa” oraz reklamą filmu. 38 lat później w Sejmie pojawił się projekt ustawy, który natychmiast zyskał takie określenia jak: „lex knebel”, „dekret pacyfikacyjny” czy „ustawa kagańcowa”, a którego stworzenia nie powstydziliby się autorzy tamtych wydarzeń.
Nie siląc się na kompleksową analizę, cała ustawa nadaje się do kosza. Nowela w praktyce wyłącza działalność publiczną sędziów, a pod względem skali zależności od innych władz i upolitycznienia zawraca sądownictwo do okresu PRL. Praktycznie likwiduje się sędziowski samorząd oraz zmierza do dokończenia obsadzania – przy istniejących zastrzeżeniach prawnych – reszty wolnych etatów w SN, NSA i w sądach wyższego szczebla. Wisienką na torcie jest kuriozalna preambuła, która przywołuje wspomnienie innego aktu z nocy 12/13 grudnia.
W świetle nowej treści art. 55 §1 u.s.p., sędzią sądu powszechnego ma być „osoba powołana na to stanowisko przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, która złożyła ślubowanie wobec Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”. Analogicznie określono sędziów Sądu Najwyższego. Zwraca uwagę zmiana narracji w stosunku do poprzedniej – gdy mówiło się, że „reformy” w KRS zmierzają do jej większej legitymacji demokratycznej, a tym samym też reguł powoływania sędziów. Gdy okazało się, że przeprowadzono je w sposób wzbudzający nadmierne zastrzeżenia prawne (inaczej listy poparcia do neoKRS byłyby już dawno jawne) i jest to teraz podważane, zarówno sędziowie SN z nowego nadania jak i posłowie PiS zaczęli forsować nową tezę: o rzekomej kompletności prerogatywy nominacyjnej Prezydenta RP. Sędzią miałby być nagle tylko ten, którego powołał Prezydent RP i od którego odebrano ślubowanie. Ta doraźna koncepcja trochę nawiązuje do zapadających jednak na innym tle wyroków NSA i wyraźnie wynika z potrzeb politycznych. Rozbija się jednak o jednoznaczną treść art. 179 Konstytucji RP („Sędziowie są powoływani przez Prezydenta RP, na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, na czas nieoznaczony”). Nietrudno zauważyć, że ustawa zasadnicza w ogóle nie wymaga ślubowania, wspomina za to o równorzędnej roli drugiego konstytucyjnego organu. W wypadku podmiotu kolegialnego ów wniosek może przybrać wyłącznie postać uchwały, ta zaś dla swojej ważności wymaga udziału większości składu KRS (art. 21 ust. 1 ustawy o KRS). Przy wynikającej z art. 187 Konstytucji RP przewadze liczebnej sędziów w Radzie, nieodzowne jest ich skuteczne powołanie. Gdy uznamy, że to nie nastąpiło (np. na skutek braku wymaganego poparcia dla któregoś z sędziów, co przy wspólnej kadencji oznaczałoby, że w ogóle dla wszystkich „sędziowskich” członków nie zaczęła ona jeszcze biec), okaże się, że wszystkie uchwały neoKRS od 27 kwietnia 2018 r. były nieważne z mocy prawa, a więc jakby ich nie było. Już wiadomo, że M. Nawackiemu część sędziów cofnęła poparcie, a że takie cofnięcie było dopuszczalne, ostatecznie przyznali sami posłowie PiS w momencie, gdy wycofali poparcie dla kandydatury dr hab. E. Chojny – Duch do TK. Oznaczałoby to konstytucyjnie ułomne powołania nowych sędziów. Być może uświadomienie sobie tego faktu – a przede wszystkich orzeczenie TSUE podważające niezależność neoKRS i sędziów pochodzących z jej rekomendacji – spowodowały nerwową reakcję PiS, której efektem są zmiany, mające zakneblować sędziom usta w dalszej dyskusji o legalności powołania tego gremium. Efektem końcowym jest niekonstytucyjne rozwiązanie, w skrajnej postaci prowadzące do opisywanego przeze mnie jakiś czas temu na łamach „Rzeczpospolitej” paradoksu Kaliguli i konia Incitatusa („Senatorom się nie śniło”).
Zgodnie ze zmienionym art. 107 §1 u.s.p., sędzia ma teraz odpowiadać dyscyplinarnie także za działania lub zaniechania mogące uniemożliwić lub istotnie utrudnić funkcjonowanie organu wymiaru sprawiedliwości, za działalność publiczną nie dającą się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów, działania kwestionujące istnienie stosunku służbowego sędziego, skuteczność powołania sędziego, lub umocowanie konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej. Przy normalnym działaniu Trybunału Konstytucyjnego tak ogólny charakter znamion represyjnych nie sprostałby konfrontacji z art. 2 Konstytucji RP. Pod pierwszą z form tego deliktu można podciągnąć chyba wszystko. Dalsze zapisy mają wyeliminować sędziów z debaty publicznej, niewygodnej dla partii rządzącej w kontekście powtarzających się wobec niej zarzutów o naruszanie praworządności i trójpodziału władzy. Pomijając wątpliwość, czy „działalnością publiczną nie dającą się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów” nie jest raczej obecność sędziego w neoKRS (biorąc pod uwagę skrajnie krytyczną ocenę funkcjonowania tego gremium), warto odnotować zapis o odpowiedzialności za kwestionowanie skuteczności powołania sędziego lub umocowania konstytucyjnego organu Rzeczpospolitej Polskiej. W założeniu ma uniemożliwić sędziom prowadzenie dyskursu na niewygodne dla PiS tematy dotyczące legitymacji neoKRS, TK czy nowych sędziów (w tym Izby Dyscyplinarnej SN). Wyraźnie narusza on art. 10 Europejskiej Karty Praw Człowieka (EKPC). Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC) wielokrotnie wskazywał na prawo sędziów do udziału w debacie publicznej. Warto tu odesłać np. do uzasadnienia wyroku Baka v. Hungary, skarga 20261/12 ( i przywołanych tam wcześniejszych orzeczeń), gdzie określono, że kwestie dotyczące funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości wchodzą w zakres interesu publicznego, nad którym debata zazwyczaj objęta jest wysokim poziomem ochrony na podstawie art. 10 i nawet jeżeli kwestia, której dotyczy debata, ma implikacje polityczne, nie jest to wystarczający powód do tego, aby zabraniać sędziemu wypowiadania się w danej sprawie. Dostrzeżono też „efekt mrożący”, jaki groźba sankcji wywiera na wykonywanie prawa do wolności wyrażania opinii, w szczególności w przypadku innych sędziów chcących uczestniczyć w debacie publicznej poświęconej wymiarowi sprawiedliwości i sądownictwu. Reasumując, sędzia ma prawo o tych sprawach mówić, a karanie za podobne wypowiedzi będzie zwykle sprzeczne z prawem europejskim.
Pospiesznie forsując omawiane zmiany, posłowie PiS wykreowali przy tym bubla prawnego. Mówiąc o nielegalności obecnej neoKRS, zwykle nie podważa się bowiem umocowania konstytucyjnego organu, jakim jest Krajowa Rada Sądownictwa, a tylko legalność wyboru jej „sędziowskich” członków. Nie ma przecież sporu, że organ jako taki ma zakotwiczenie w obowiązującej ustawie zasadniczej. Podobnie, przy Trybunale Konstytucyjnym krytyka dotyczy udziału „dublerów”. Kwestionuje się zatem jedynie prawo do zasiadania w nim części członków tych organów kolegialnych. Z kolei Izba Dyscyplinarna SN nie ma samoistnego osadzenia w ustawie zasadniczej. Ściganie na tak skonstruowanej podstawie np. za wypowiedzi kontestujące legalność działania obecnej neoKRS z punktu widzenia prawidłowości powołania tylko jej części „sędziowskiej” wykroczy poza literalne brzmienie ustawy.
Podobnie, w głosach krytycznych względem obecnych zmian zazwyczaj nie neguje się też istnienia stosunku służbowego sędziego tudzież skuteczności powołania sędziego. Istotą wyroku TSUE z dnia 19 listopada 2019 r. (C-585/18, C-624/18 i C-625/18) oraz późniejszego wyroku Izby Pracy SN z 5 grudnia 2019 r. (III PO 7/19) było uznanie, że Izba Dyscyplinarna nie jest sądem w rozumieniu prawa Unii Europejskiej, a przez to nie jest sądem w rozumieniu prawa krajowego. Poddaje się w wątpliwość wyłącznie legalność tego powołania w kontekście braku niezależności obecnej neoKRS, a w konsekwencji – nieusuwalność tych sędziów tudzież ich niezawisłość i niezależność pod kątem wymagań europejskich. Skonstruowany przepis dyscyplinarny nie będzie się zatem odnosił do najczęstszych zarzutów stawianych tzw. neosędziom.
Naprawdę ciekawie zrobi się jednak wtedy gdy ktoś wprost zakwestionuje stosunek służbowy wszystkich sędziów z nadania neoKRS. Pomijając wspomnianą możliwość naruszenia art. 10 EKPC w razie jego skazania, zauważyć należy, że sprawa nieuchronnie trafi do ID SN – czy to w ramach coraz częstszych wystąpień centralnych Rzeczników o zawieszenie sędziego w obowiązkach z obniżeniem pensji czy też przy rozpoznawaniu sprawy dyscyplinarnej. Tymczasem zasiadają tam przecież wyłącznie sędziowie z rekomendacji nowej KRS, a więc ci, których stosunek służbowy także zostałby zakwestionowany. Łatwo przewidzieć, że linia obrony obwinionego opierać się będzie na udowadnianiu, że działał on w interesie społecznym i że miał obiektywnie rację, bo nowi orzecznicy są nielegalni. Kreując nowy model dyscyplinarny, złożony na najwyższym szczeblu wyłącznie z nominatów neoKRS, ustawodawca właśnie zastawił na nich pułapkę: powierzono im egzekwowanie odpowiedzialności dyscyplinarnej za takie zachowania, których istotą jest podważenie ich własnego statusu prawnego. Jeśli się nie wyłączą (podstawa jawi się tu zaś jako ewidentna), skazanie będzie oczywiście niesprawiedliwe. W skrajnych wypadkach (gdyby obwinionego wydalono ze służby czy przeniesiono na inne stanowisko) można to w przyszłości rozpatrywać nawet w kategoriach tzw. zbrodni sądowej, z ryzykiem pociągnięcia kiedyś do odpowiedzialności dyscyplinarnej, a nawet karnej. Przy podobnym funkcjonowaniu Izby Dyscyplinarnej SN szybko pojawią się też głosy, że jest to – z zachowaniem proporcji – PiS-owski odpowiednik niesławnej „sekcji tajnej” Sądu Najwyższego. Dodatkowo, niezależnie od zarzutów co do „europejskości” samego składu orzekającego, każdy skazany będzie miał tu w kieszeni wygraną w Strasbourgu wobec naruszenia prawa do rzetelnego procesu (art. 6 ust. 1 EKPC).
Podsumowując: im bardziej rozpaczliwie politycy PiS kolejnymi ustawami próbują zalegalizować swoje zmiany w sądownictwie tym bardziej widać jak wielkim grzechem pierworodnym było oparcie ich na wadliwie powołanej części sędziowskiej nowej KRS. Naiwnością jest sądzić, że da się post factum ustawowo zadekretować jej legalność czy choćby – sędziów pochodzących z jej zatrutego drzewa. A jeszcze większą – że przy tym trybie zmian ktokolwiek po rządach PiS zechce je honorować.
SSO Tomasz Krawczyk
Ilustracja: Obrady Komisji Sprawiedliwości i Praw człowieka 19/20 grudnia 2019, godz. 03:16, zapis video KSRP