Kilkanaście lat temu napisałem książkę „Odpowiedzialność za Mur” – rzecz dotyczyła rozliczania przeszłości na przykładzie modelu przyjętego w Niemczech po 1990 roku. W dedykacji napisałem szczerze i w dobrej wierze, że poświęcam ją swojej żonie, która nie będąc prawnikiem intuicyjnie wyczuwa, że prawo jest czymś więcej niż tylko kartką papieru zapisaną konwencjonalnym tekstem. Był rok 2003 i wydawało się, że akurat Polska i jej transformacja ustrojowa jest najlepszym przykładem słuszności tej dedykacji – konstytucjonalizm, państwo prawa, podział władzy, demokracja wydawały się pojęciami na trwale zakorzenionymi w umysłowości Polaków.
Od tamtego momentu minęło jednak trzynaście lat i świat stanął na głowie.
Procedury parlamentarne stały się farsą, a proces legislacyjny zamienił się w mechaniczną produkcję aktów prawnych będących emanacją pomysłów zrodzonych w ramach pozakonstytucyjnego politycznego ośrodka decyzyjnego (by nie powiedzieć – w umyśle jednego człowieka).
Finanse publiczne i budżet państwa zostały całkowicie podporządkowane obietnicom wyborczym zwycięskiej partii rządzącej.
Głowa państwa, prezydent, podejrzewana jest o całkowitą bezwolność i służenie interesom kierownictwa jednej partii, a w rezultacie o łamanie konstytucji, której ma być strażnikiem.
Rząd to tylko fasada i zespół marionetek, rzeczywista władza realizowana jest poza nim – jak za czasów głębokiego komunizmu z jego kierowniczą rolą partii.
Minister sprawiedliwości próbuje ręcznie sterować sądami i wpływać na treść ich orzeczeń.
Prokuratura zamiast strzec praworządności, zaangażowana jest w proces demontażu państwa prawa.
Trybunał Konstytucyjny paraliżuje się kolejnymi ustawami naprawczymi i ustawami naprawiającymi ustawy naprawcze, co w rezultacie prowadzi do pozbawienia go jego funkcji kontrolnej.
Przejawy jakiejkolwiek samodzielności po stronie organów [samorządu] terytorialnego torpeduje się decyzjami wojewodów.
Jednym słowem – odżywają gigantyczne eufemizmy w rodzaju centralizmu demokratycznego, a konstytucja staje się znowu wprawdzie ładnym i uroczystym, ale pozbawionym prawnego znaczenia świstkiem papieru zapisanego konwencjonalnym tekstem.
Odzierana ze swojej aksjologii konstytucja stopniowo, krok po kroku, przestaje nas bronić przed powrotem do przeszłości, czego symbolicznym wyrazem mogą dwa fakty. Na czele sejmowej komisji – nomen omen – sprawiedliwości i praw człowieka stoi były prokurator stanu wojennego. Natomiast bohatera powstania warszawskiego stawia się przed sądem lustracyjnym w odwecie za to, że ośmielił się swego czasu zaprotestować przeciwko zdziczeniu politycznych obyczajów. To już nie jest tylko chichot historii, to po prostu moralna ohyda.
Tytuł tego felietonu opatrzyłem mimo wszystko znakiem zapytania. To prawda, my prawnicy uwikłani w interpretacyjne spory mamy czasami, chociaż nie powinniśmy, podstawy do profesjonalnego zwątpienia i poczucia bezradności. 30 lipca [ 2016 r.] prezydent podpisał wprawdzie nową ustawę o Trybunale Konstytucyjnym [z 22lipca 2016 r.], co wielu prawników odczytuje symbolicznie jako koniec pewnego porządku prawnego. Ale mam nadzieję, że przeciętni ludzie wierzą jednak w słuszność wspomnianej wyżej dedykacji i upomną się o swoją, podkreślam – swoją, konstytucję.
Jerzy Zajadło