Niektórzy może jeszcze pamiętają pewien brytyjski cykl filmów komediowych, które łączył w tytule zwrot: „carry on”, przetłumaczony w Polsce jako: „do dzieła”. Mieliśmy więc np. „Szeregowcu, do dzieła!”, „Szpiegu, do dzieła!”, „Kleopatro, do dzieła!” itp. Opisana konwencja idealnie się nadaje do wezwania do szybkiego i aktywnego działania Rzecznika Dyscyplinarnego Sędziów Sądów Powszechnych Piotra Schaba, żywiąc wszakże nadzieję, że nie przybierze ono ostatecznie formy równie kabaretowej co rzeczona seria filmowa.
Gdy po wybuchu afery opisanej przez „Gazetę Wyborczą” i Onet.pl o udziale grupy sędziów w zorganizowanej akcji hejtowania sprzeciwiających się obecnym zmianom w sądownictwie, w kręgu osób mających mieć z nią związek pojawiły się nazwiska obu Zastępców Rzecznika Dyscyplinarnego, pewnego sędziego – podsekretarza stanu oraz jednego z sędziów Izby Dyscyplinarnej SN, zaktualizowało się to, co przewidywałem od początku tworzenia przez PiS z udziałem przychylnych sobie sędziów scentralizowanego modelu sędziowskiego postępowania dyscyplinarnego. Co zrobić w sytuacji, gdy zarzuty dotyczyć będą osób, które mają w nim „na górze” decydować o odpowiedzialności dyscyplinarnej i jak będzie on wtedy działał? Ten dylemat problemu egzekwowania odpowiedzialności od osób wyznaczonych teoretycznie do jej pilnowania przewidział już w starożytności Juwenalis z Akwinum, sprowadzając go do pytania: „Quis custodiet ipsos custodes?” (“kto będzie pilnował strażników?”). Gdy zatem w mediach pojawiły się nazwiska sędziów: P. Radzika, M. Lasoty, K. Wytrykowskiego i Ł. Piebiaka, ciekawi reakcja na całą sytuację Rzecznika Piotra Schaba. Chodziło wszak o jego podwładnych, osobę, która zdecydowała o desygnowaniu go na zajmowane obecnie stanowisko oraz delegowała do SA w Warszawie, a także, najpewniej mu nieobcego, nowego sędziego Izby Dyscyplinarnej SN.
Biorąc pod uwagę dotychczasową praktykę centralnych rzeczników, znaną sędziom np. ze spraw E. Maciejewskiej i I. Tuleyi w odpowiedzi na ich pytania prejudycjalne do TSUE, niezwłocznie wzywali oni osoby potencjalnie podejrzane do Warszawy, aby, z nagrywaniem czynności na kamerę i po pouczeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, przesłuchiwać je na okoliczności interesujące przesłuchującego. Rzecznik Radzik pozwolił sobie później na Twitterze nawet na spekulacyjny komentarz, skądinąd skandaliczny, sugerujący, że w pewnym zakresie przesłuchiwani oboje sędziowie mogli zeznawać nieprawdziwie. Gdy zatem wybuchła afera grupy “Kasta”, interesujące było, co w powyższej sytuacji pocznie rzecznik P. Schab, którego dwóch bezpośrednich podwładnych również wymienia się przecież w jej kontekście. Konsekwentnie stosując dotychczasową praktykę, powinien zrobić dokładnie to samo co w poprzednich postępowaniach: szczegółowo przesłuchać wszystkie osoby mające mieć rzekomo związek z całą sprawą, po pouczeniu ich o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Zeznający muszą się tu liczyć z możliwością wypłynięcia w przyszłości jakichś dodatkowych, obciążających ich, materiałów. Będą naturalnie też posiadali prawo do odmowy odpowiedzi na pytanie z racji obawy przed własną odpowiedzialnością karną (stosowany odpowiednio art. 183 k.p.k.). Gdy jednak wszyscy zainteresowani zaczną się uchylać w opisany sposób od odpowiedzi na niewygodne pytania albo nagle zasłaniać się zbiorową amnezją, to też będzie jasny sygnał co do tego czy taka afera była czy nie. Oraz na ile wiarygodne są np. ostatnie rewelacje pełnomocnika sędziego Cichockiego oraz samego Cichockiego, którzy zaczęli rzucać wkoło oskarżeniami jakoby cała afera została sfabrykowana (m.in. przez “Iustitię”), twierdząc zarazem, że nie jest jednak możliwe z racji stanu zdrowia przesłuchanie samego sędziego Cichockiego. Czy tak jest w istocie, w zasadzie zaś nie wiadomo, bo powiedzieliby to przecież dopiero właściwi biegli.
Reasumując, rzecznik Schab ma teraz niepowtarzalną szansę na udowodnienie, że obecny model postępowania dyscyplinarnego może służyć podniesieniu poziomu etycznego sędziów, a nie stanowi li tylko narzędzia do dyscyplinowania “niepokornych” sędziów oraz krycia przewinień własnych kolegów z kręgu „dobrej zmiany” w sądownictwie. Aby to jednak zrobić, te przesłuchania – i to prowadzone z należytą dynamiką oraz przy wyłączeniu możliwości np. konsultowania się przesłuchiwanych ze sobą (np. po kilku przesłuchiwanych w ciągu jednego dnia) – są oczywiście niezbędne. W tym kontekście symptomatyczne jest również milczenie właściwych rzeczników dyscyplinarnych (w szczególności warszawskich) – bo też budzi wątpliwości co do tego, czy obecny system nie działa z należytym entuzjazmem tylko wtedy gdy chodzi akurat o sędziów opornych wobec dokonywanych zmian.
Na koniec, nie sposób się powstrzymać od pewnej refleksji rysującej się na tle ostatniej rozprawy dyscyplinarnej sędziego W. Żurka, na której byli obecni jako oskarżyciele obaj Zastępcy Rzecznika. Jeśli jednego dnia muszą się sami tłumaczyć w mediach z zarzutów o udział w zorganizowanym hejcie w stosunku do sędziów krytycznych wobec obecnych zmian, a już nazajutrz oskarżają jednego z tych wówczas najbardziej hejtowanych, to sytuacja jest całkowicie anormalna. I tu pojawia się pytanie jak Rzecznik Schab mógł dopuścić do podobnej sytuacji. A także o to, jak w ogóle oceniać postawę obu Zastępców Rzecznika, którzy nie tylko nie widzą żadnych przeszkód aby przy podobnym kalibrze zarzutów nadal pozostawać na zajmowanych stanowiskach, ale jeszcze mieli tupet by stawić się na owej rozprawie dyscyplinarnej W. Żurka i w najlepsze osobiście popierać zarzuty oskarżenia.
SSO Tomasz Krawczyk