Po opublikowaniu szkicu o adresatach konstytucji http://[1]http://konstytucyjny.pl/do-kogo-sie-zwraca-kon-sty-tuc-ja/, zapytano mnie o wątpliwości krążące wokół tytułowego pytania: „przyjęło się, że demokracja nie oznacza, iż zwycięzca wyborów zdobywa pełną władzę (i może, na przykład, uchwalić takie prawa, jakie chce) jednakże tego uczynić mu nie wolno – bo ograniczają go normy konstytucyjne, koncept praw człowieka, normy unijne. Co odpowiedzieć tym, którzy twierdzą, że to ogranicza wolność suwerena właśnie? Wiemy mniej więcej, co wyznacza granice szanowania przez większość praw mniejszości. A czy są jakieś reguły tyczące szanowania przez mniejszość woli większości (obecna władza często ostatnio zarzuca mniejszościom, że próbują narzucać większości narodu swoje przekonania)”.
I.
Nieukończony dramat Schillera, Dymitr, poświęcony wydarzeniom zmierzającym do osadzenia na Kremlu Samozwańca:
Cóż to jest większość? Większość to głupota.
Rozum był zawsze w mniejszości. (…)
Lecz głosy trzeba ważyć – a nie liczyć.
Państwo, gdzie rządzi większość i głupota,
Prędzej czy później musi upaść.
przekład W. Lewika)To fragment sceny z pierwszego aktu, gdzie książę Sapieha, – inaczej, niż większość sejmowa – pozostaje nieczuły na argumenty Dymitra i wojewody sandomierskiego, zachęcających zebraną na sejmie brać szlachecką do (skądinąd niebezinteresownej) wyprawy na Moskwę. Przy tym, co wspominam, aby obnażyć dwuznaczność sytuacji, Sapieha, korzystając z liberum veto – zrywa Sejm. Miał do tego prawo; liberum veto było legalne. Kto miał rację w sporze? – autor sugeruje, że sejmowa większość nie rozumiała racji stanu, a rozsądkiem wykazał się Sapieha.
II.
Większość i racja niekoniecznie chodzą ze sobą w parze. Mogą, ale nie muszą. Tyrania większości – jeśli bezrozumna – prowadzi do upadku struktury. Ale także jednostkowe „nie pozwalam” nie musi być zawsze wyrazem dojrzałej mądrości przeciwstawianej ślepej większości. Bo relacje mniejszość/większość (statystyka) i rozum/głupota (racja) układają się wedle sytuacyjnej matrycy, mogącej obejmować aż cztery warianty, gdzie w skrajnych wypadkach obie strony nie mają racji i obie ją mają.
Scena z przypomina jeszcze coś. Otóż historia i doświadczenie uczą, że liberum veto – choć legalne – nie najlepiej przysłużyło się polskiej demokracji szlacheckiej. Brutalność lekarstwa zwalczała bowiem nie tylko chorobę; źle dozowane lekarstwo lub nieprawidłowa diagnoza przemawiająca (błędnie) za jego zażyciem – prowadzi do śmierci pacjenta. Jak widać i „tyrania większości” i „dyktat mniejszości” – kryją w sobie pułapkę pomyłki i w kwestiach diagnozy, i terapii.
III.
Tyrania zawsze jest śmiertelnym wrogiem demokracji. Ale nie zawsze tyran-uzurpator musi być jednostką. Może tu ich być kilku. Może to być wreszcie nawet statystyczna większość.
W tym ujęciu tyrania grożąca demokracji to uzurpacja do decydowania wbrew innym, legitymowanym do podejmowania decyzji i wbrew ustalonym w demokracji regułom. Inaczej niż w schillerowskim dramacie, akcent kładzie się tu nie na liczebność „większości” i „tyrana”, ani nawet na to, „kto ma rację” – ale na to, że arbitralność łamie wcześniej ustalone zasady decydowania. Te ostatnie w Dymitrze nie zostały złamane, skoro większość zadecydowała, a w odpowiedzi spotkała się z zerwaniem sejmu, na skutek legalnego veta.
IV.
Skądinąd same „wcześniej ustalone zasady decydowania w demokracji” mogą być kontestowane i zmieniane. Bynajmniej nie musi to oznaczać zamachu ani uzurpacji. Jeżeli tylko będzie zachowany właściwy tryb: zarówno co tego, jak się kontestuje, protestuje, demonstruje i promuje, jak i co do tego, jak dochodzi ostatecznie do zmiany – kontestatorzy grający fair nie są tyranami i zamachowcami.
Nic przy tym nie stoi na przeszkodzie, aby – zarówno jednostki, jak i cale grupy mniejszościowe – legalnymi środkami, korzystając z wolności słowa, prawa do demonstracji, udziału w dyskursie publicznym – dążyły do zmiany istniejących „ustaleń gry”, istniejącego prawa. Tego rodzaju działania nie są żadnym „dyktatem mniejszości” – lecz realizacją wolności i prawa do legalnego wpływu na demokratyczne stanowienie „reguł gry” czyli prawa.
Spór o aksjologię ma więc swoje reguły gry. I demokratyczny porządek – musi je szanować. Suweren, jeśli nie chce się przekształcić w tyrana, nie może być autokratą. Śmiertelnym wrogiem demokracji jest zatem tyrania w postaci arbitralności, która uzurpuje sobie „działanie poza jakimkolwiek trybem”, w imię własnej aksjologii. Póki większość i wszystkie mniejszości działają zgodnie z ustaleniami gry, nie uzurpacyjnie i niearbitralnie – wszystko jest w porządku.
V.
„Ustalone w demokracji reguły” – bywają rozmaite i historycznie, i geograficznie. Można się umówić, że decyzje podejmuje się viritim – wtedy liberum veto będzie legalne. Albo że można je zgłaszać tylko w ściśle wyliczonych sytuacjach (np. dotyczących niektórych albo wyraźnie wskazanych – praw i wolności jednostki, albo innej kategorii spraw). Można się umówić co do sposobu podejmowania decyzji: że sprzeciw będzie służył liczebnie określonej grupie (lub – co [oznacza] to samo – że decyzje będzie podejmowała większość kwalifikowana). Można dalej komplikować system głosowań poprzez wskazywanie wymaganych quorów, sprzeciwów – wnoszonych przez specjalnie umocowanych funkcjonariuszy (np. veto prezydenckie) albo kontrolę decyzji dokonywaną ex post (np. kontrola konstytucyjności, albo legalności decyzji, kontrola zgodności z prawem międzynarodowym czy unijnym, których inicjacja jest zastrzeżona dla odpowiednich organów) – opisaną w specjalnych kompetencjach, procedurach i trybach.
Taka metoda ograniczania demokracji zakłada istnienie siatki organów, kompetencji, trybów, procedur. Powinny być one ustanowione wcześniej, same w sobie we właściwy sposób. Wiążą do czasu ich zmiany – nie wedle widzimisię aktualnego decydenta lub tego, kto pierwszy czy silniejszy, lecz zmiany reguł dokonanej lege artis. Najprostszym mechanizmem jest istnienie konstytucji wiążącej ręce aktualnej większości parlamentarnej wyłonionej w wyborach. Na tym polega ograniczenie pełni władzy suwerena, który nie może działać arbitralnie, lecz zgodnie z regułami, które sam ustanowił. Musi on poddać się rygorowi prawa: patere lege quam fecisti. Nie jest to naruszenie suwerenności, lecz przeciwnie – jej aprobata, uznanie, że suweren może dokonywać samoograniczenia, którego emanacją są „normy konstytucyjne, koncept praw człowieka, normy unijne”.
VI.
Sumując: „tyrania większości” czy „dyktat mniejszości” to awers i rewers tego samego zjawiska. Ma ono dwoiste oblicze, występując w dyskursie publicznym w dwóch różnych znaczeniach, o niebezinteresownie zamazanych różnicach:
– albo jako zamach, arbitralna uzurpacja, wykroczenie przeciw ustalonym regułom konstytucyjnym czy zawartym w konwencjach o prawach człowieka lub aktom unijnym. Takie działanie oznacza załamanie istniejącego prawa w imię popartej siłą aksjologii uzurpatora; tym ostatnim może być każdy: jednostka lub grupa (zarówno mniejszościowa, jak i większościowa);
– albo jako działanie (z naturalnych przyczyn dotyczy to mniejszości) zmierzające do zmiany obowiązujących „reguł gry”, poprzez propagowanie w dyskursie publicznym (na co zezwala wolność słowa i demonstracji) aksjologii i programu innych niż dotychczasowe. Oczywiście forma promocji nie może być niezgodna z prawem (np.tak przy złamaniu zasady pokojowego charakteru demonstracji).
Druga sytuacja w żaden sposób nie oznacza czegokolwiek niedozwolonego i nie może być traktowana jako „narzucanie większości woli mniejszości”, czy wywieranie na suwerena niedozwolonego wpływu. Odnosząc to do naszych warunków – budząca ogromne emocje sprawa związków jednej płci – ich prawna instytucjonalizacja jako postulat legislacyjny (w mniej lub bardziej radykalnej postaci) nie jest „dyktatem czy tyranią mniejszości”. Jest robieniem użytku z istniejących reguł demokracji. Nie ma bowiem znaku równości między jakimkolwiek postulatem „zmiany reguł gry” (obowiązującego prawa) a zmianą reguł par force. Tak, jak nie ma znaku równości między dozwolonym użytkiem czynionym z wolności jednostki i uzurpacją, niezależnie od tego czy tyranem jest jednostka, grupa mniejszościowa czy większość.
Argument o sianiu terroru przez mniejszość narzucającą większości swoje poglądy – jest chwytem retorycznym, i to niezbyt uczciwym. Poglądów narzucić się nie da. A zwłaszcza nie może tego uczynić wobec większości mniejszość, zgłaszająca swe aspiracje.
Ewa Łętowska