Adam Podgórecki, nieżyjący już światowej sławy polski socjolog, ukuł niegdyś pojęcie „kontroli społecznej trzeciego stopnia”. Pod tym tajemniczo brzmiącym terminem kryje się dość prosta myśl: są dwa podstawowe stopnie społecznej kontroli ludzkich zachowań – obyczaje, jakich uczymy się w rodzinie i od ludzi, z którymi łączą nas jakieś relacje (np. zasada, aby być uczciwym), oraz prawo, będące formalnym zapisem konkretnych norm (np. norma zakazująca kradzieży) – pisze Grzegorz Makowski w forumIdei Fundacji Batorego.
Obyczaje i prawo są względnie trwałe. Zastajemy je, uczymy się ich i stosujemy je, a jeśli tego nie robimy, to spotyka nas jakaś sankcja formalna (np. wyrok sądu) albo nieformalna (np. ostracyzm ze strony rodziny czy znajomych). Dopóki przestrzega się obyczajów i prawa, społeczeństwo funkcjonuje względnie stabilnie. Jednak czasem pojawia się „kontrola trzeciego stopnia”. Dzieje się tak, gdy jakaś grupa dochodzi do wniosku, że swoje cele osiągnie szybciej, a interesy zrealizuje efektywniej, kiedy zacznie manipulować obyczajami i prawem i w ten sposób kontrolować otoczenie i innych ludzi.
Prosty przykład. Typowym początkiem korupcji administracyjnej jest sytuacja, kiedy urzędnik wykorzystuje luki w prawie po to, aby przeciągnąć jakąś decyzję (bo np. prawo nie określa terminu jej podjęcia). Robiąc to manipuluje prawem i stara się wymusić na obywatelu zainteresowanym ową decyzją łapówkę, która przyśpieszy rozstrzygnięcie. W ten sposób manipuluje też obyczajem, bowiem wystawia się na próbę uczciwość obywatela.
Gdy tego rodzaju praktyki się rozpowszechniają, stają się normą. Wówczas rozmywa się zarówno prawo, jak i obyczaj. Wtedy nie jesteśmy już pewni, co obowiązuje, a co nie, co jest prawem, co obyczajem, a co manipulacją. Społeczeństwo przekształca się w „brudną wspólnotę” (kolejny termin Podgóreckiego), gdzie obyczaje i prawo schodzą na drugi czy trzeci plan. Normą staje się to, co w danej chwili za zasadne uznają ci, którzy prawem i obyczajem manipulują. Stan ten jest bardzo niebezpieczny dla społeczeństwa. Rujnuje instytucje, a jednostki demoralizuje.
O tym, że Polska coraz szybciej zmierza w tym kierunku, świadczy wiele symptomów. Ostatnio dobitnie pokazują to dwie sytuacje, które (wcale nie przypadkiem) nałożyły się na siebie – odmowa wykonania wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego w sprawie ujawnienia nazwisk osób popierających kandydatów do nowej Krajowej Rady Sądownictwa (KRS) oraz afera z lotami marszałka sejmu Marka Kuchcińskiego. Zacznijmy od tej drugiej sytuacji.
Loty marszałka Kuchcińskiego jako psucie dobrych obyczajów
Funkcjonariusz publiczny, przy okazji wykonywania swoich obowiązków i związanych z tym podróży służbowych luksusowym, państwowym samolotem, zabiera na pokład członków swojej rodziny. Odłóżmy na bok szczegóły – ile było tych lotów, kto leciał, kiedy i jakie były tego koszty. Istotne są tak naprawdę cztery rzeczy.
Po pierwsze, marszałek świadomie skorzystał z luk w prawie, które nie określa precyzyjnie, kogo może zabrać na pokład oraz czy i jak takie loty osób trzecich miałyby być rozliczone. Manipulował prawem.
Po drugie, ważniejsze: nawet jeśli prawo tego nie precyzuje, to pozostaje problem obyczajowy, a dokładniej rzecz ujmując – etyczny. Nie powinien tego robić, ponieważ z etycznego punktu widzenia sprawa jest jasna: nie można w prywatnych celach wykorzystywać publicznych zasobów, czyli pieniędzy, stanowisk, majątku (samochodów, samolotów, nieruchomości, itd.). Ich koszt pokrywa społeczeństwo i mają one służyć jego politycznym reprezentantom w imię interesu publicznego, a nie prywatnego. Najprostsza definicja korupcji, którą posługuje się międzynarodowa organizacja Transparency International mówi, że korupcja to nadużycie powierzonej władzy do celów prywatnych. Koniec, kropka. Zatem postępowanie marszałka po prostu jest korupcją, może nie w rozumieniu kodeksu karnego (choć wypadałoby, żeby zbadała to prokuratura), ale w sensie społecznym, politycznym i etycznym.
Po trzecie, marszałek i cały obóz władzy próbują się bronić, pokazując, że przecież Donald Tusk czy inni poprzednicy postępowali podobnie. Tymczasem PiS, idąc do władzy, głosił, że robi to nie dla pieniędzy, tylko dla ludzi. Dowodząc dziś, że wszystko jest w porządku (bo inni też tak robili…), partia ta stawia się w jednym rzędzie z tymi, których nazywała „złodziejami”. Więcej, dzieje się rzecz gorsza: tak utrwala się zły, korupcyjny obyczaj, sprzeczny z interesem publicznym. Do tego w sposób bezwstydny, czego dobitnym przykładem są słowa wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego, który stwierdził: „Nie przesadzajmy, nie wariujmy, samolot i tak leci z marszałkiem, więc czy zabiera posła, czy dziennikarza, czy syna, to myślę, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego”. Słowa te świadczą albo o cynizmie, albo o niezdolności rozróżnienia, co jest prywatne, a co publiczne.
Po czwarte, o tym, jak daleko zaszedł obóz władzy na ścieżce, na końcu której jest „brudna wspólnota” opisana przez Podgóreckiego, świadczą dalsze reakcje. Wobec marszałka Kuchcińskiego nie zostało wszczęte formalne postępowanie – choćby przez prokuraturę, która mogłaby zbadać, czy nie doszło do przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków (art. 231 Kodeksu Karnego, potocznie zwany „nadużyciem władzy”).
Marek Kuchciński został jednak „ukarany” nieformalnie przez kolegę posła – prezesa Prawa i Sprawiedliwości, Jarosława Kaczyńskiego. Jednak ten ostatni nakazał nie zwrot pieniędzy (bo zwrócone mogłyby być tylko tam, skąd zostały wyprowadzone), ale rodzaj „pokuty” w formie wpłaty na cele charytatywne. Co więcej, nie jest jasne, dlaczego pieniądze zostały przekazane w ten sposób na te, a nie inne cele, w tej, a nie innej kwocie, i właściwie na jakiej podstawie prawnej.
Trudno o bardziej plastyczną ilustrację rozmycia prawa i obyczaju dotyczących całego państwa. Okazuje się bowiem, że o tym, co dobre, a co złe, nie decyduje ani przepis, ani standard etyczny (już nawet nie wspominajmy o sądzie czy prokuraturze), ale jeden człowiek – prezes partii, który całkowicie uznaniowo, kierując się nie wiadomo jakimi normami, decyduje, jak odpokutować ma jego partyjny kolega, który „przypadkiem” jest drugą osobą w państwie.
No i rzecz ostatnia. Obóz władzy ogłosił, że zamierza „uregulować” sprawę „rodzinnych lotów”. Ale nie tak, by zminimalizować zjawisko, które powinno być kategorycznym wyjątkiem od reguły – używać publicznej funkcji tylko w celach publicznych. Wręcz przeciwnie, mają powstać regulacje, które z korupcjogennego obyczaju uczynią normę prawną.
Ignorowanie wyroków jako psucie prawa i państwa
Afera z lotami marszałka Kuchcińskiego to przede wszystkim przykład manipulowania i psucia dobrych obyczajów w życiu publicznym. Z kolei nieujawnianie list osób popierających kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa to przede wszystkim przykład manipulowania prawem i psucie państwa.
Przypomnijmy krótko, o co chodzi. Obóz prawicy zmienił przepisy pozwalające rządzącym politykom na przejęcie kontroli nad Krajową Radą Sądownictwa, organem konstytucyjnym, którego zadaniem jest stanie na straży niezależności sędziów, a także współdecydującym o mianowaniach i awansach sędziowskich. Jednym z elementów tej zmiany był nowy tryb wyboru członków KRS. Członkowie Rady będący sędziami mogli zostać wybrani, jeśli uzyskali poparcie dwudziestu pięciu innych sędziów. Być może ten nowy tryb nie byłby tak kontrowersyjny, gdyby nie był wątpliwy z punktu widzenia Konstytucji RP. Możliwe, że jednym z powodów była chęć ukrycia, iż jedynymi popierającymi kandydatów byli sędziowie na tzw. ministerialnych delegacjach, pracujący w resorcie i całkowicie uzależnieni od jego politycznego kierownictwa. To bowiem czarno na białym pokazałoby, jak głęboko sięga upolitycznienie KRS-u.
Po wielomiesięcznej batalii sądowej Naczelny Sąd Administracyjny orzekł prawomocnie, że nazwiska sędziów popierających kandydatury do nowej KRS są informacją publiczną, muszą zostać ujawnione, a wymóg ten nie stoi w sprzeczności z przepisami chroniącymi dane osobowe i prywatność. Mimo to Kancelaria Sejmu kierowana przez byłą radną PiS nie wykonała wyroku i nie ujawniła nazwisk. Zamiast wykonania wyroku prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych, także były radny PiS, wydał postanowienie o tym, że Kancelaria Sejmu nie może owych nazwisk ujawnić. Trudno znaleźć poważnego prawnika, który nie oceniałby zaistniałej sytuacji jako zwykłej anarchii. W kraju, gdzie prawo traktuje się poważnie, prawomocne wyroki są wykonywane, a nie wtórnie kontrolowane przez urzędników z partyjnego nadania. Tym sposobem opinia publiczna została pozbawiona wiedzy o tym, kto stał za kandydatami do nowej, kontrowersyjnej Krajowej Rady Sądownictwa.
Wybiegi stosowane przez obóz władzy są czystą manipulacją prawem (choć nie mają nawet właściwej podstawy prawnej). Nie są podyktowane interesem publicznym tylko partyjnym, skutecznie rozbijając porządek i podział kompetencji między sądami a władzą wykonawczą. Jest to dokładnie ten sam schemat, co w przypadku urzędnika, który przeciąga decyzję, aby wymusić łapówkę na interesancie. W tym przypadku władza także gra na zwłokę, bo prędzej czy później te nazwiska będą znane. Ale chodzi o to, aby na wyborcach wyłudzić poparcie, które mogłoby okazać się niższe, gdyby niewygodna prawda wyszła na jaw.
Czy naprawdę tęsknimy za brudną wspólnotą?
Adam Podgórecki stworzył pojęcia „kontroli trzeciego stopnia” i „brudnej wspólnoty”, chcąc opisać komunistyczną Polskę lat 1970. W tamtym państwie granice między władzą wykonawczą, uchwałodawczą i sądowniczą istniały tylko na papierze. Jedyną realną władzą była partia, kierująca się już nawet nie ideologią, ale wąsko pojętym interesem własnych działaczy. Społeczeństwo w dużym stopniu było zdemoralizowaną „brudną wspólnotą”. Korupcja była powszechna, ponieważ większość zdążyła się przyzwyczaić do życia w nieformalnych układach z aparatem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Na prawie nie można było polegać, a dobre obyczaje w życiu publicznym nie istniały.
Dlaczego dziś przeciętny Kowalski, patrząc, jak marszałek sejmu pozwala sobie na wożenie rodziny luksusowym państwowych samolotem, ma się przejmować jakimś interesem publicznym? Po co Kowalska ma respektować prawo i wyroki sądów, skoro nie robią tego instytucje państwa? Stare powiedzenie opisujące korupcję powiada, że ryba psuje się od głowy. To psucie naprawdę się dzieje – począwszy od przechwycenia Trybunału Konstytucyjnego, sądów, prokuratury, czy służby cywilnej, na rodzinnych lotach marszałka sejmu rządowym samolotem skończywszy. Nie bądźmy niewrażliwi na arogancję i samowolę władzy, która nie dba ani o obyczaj, ani o prawo. Inaczej obudzimy się w nowej, brudnej wspólnocie prędzej niż moglibyśmy przypuszczać.
Grzegorz Makowski